Jak wiadomo zintegrowane zarządzanie ryzykiem jest mówiąc „ludzkim językiem” , sposobem na radzenie sobie z otaczającą wszelkie nasze działania niepewnością, na drodze budowania wartości. Albo inaczej: na drodze do osiągania założonych celów.
Na świcie już od kilkunastu co najmniej lat używa się łatwo wpadającego w ucho terminu ERM, który rozwija się na: „Enterprise Risk Management”. Powiedz „ERM” – i wszyscy w biznesie na świecie zrozumieją. Koncepcję ERM ucieleśniają dzisiaj standardy zarządzania ryzykiem: COSO II, ISO 31000, a nawet Solvency czy regulacje KNF!
Ale skąd się w ogóle ta koncepcja wzięła?
Zacznijmy od krótkiego rysu historycznego. Krótkiego, bo idea zarządzania ryzykiem sięga w mroki historii…Pokrótce; jak wiadomo już Grecy, Fenicjanie, Arabowie i inni żyli w niepewności i ryzyko podejmowali, jako risicare, risque i al’hazard, czy jak to kto w swoim rodzimym języku problem przezywał… (Oczywiście, niektórzy twierdzą, że i tak wszystko łącznie z prochem, otwieraczem do butelek i samym ryzykiem wymyślili Chińczycy. A o ile nie wymyślili, to na pewno skopiowali.)
Koncepcję ERM ucieleśniają dzisiaj standardy zarządzania ryzykiem: COSO II, ISO 31000, a nawet Solvency czy regulacje KNF!
Nowożytna potrzeba systematycznego radzenia sobie z ryzykiem narodziła się w początkach ubiegłego wieku. Jeżeli komuś podoba się taka cezura to może nią być założenie Risk Management Association w Filadelfii, uwaga – w 1914 roku! Nawiasem mówiąc stowarzyszenia ma się dobrze i działa pełną piersią do dzisiaj.
Tak czy inaczej przyczyną formalizowania zarządzania ryzykiem, bo przecież zarządzaniem ryzykiem menadżerowie zajmowali się od zawsze, bo taka jest przecież istota przedsiębiorczości, była coraz większa niepewność otoczenia w której przedsiębiorstwom przychodziło prowadzić działalność.
Dowodów na to, że globalny świat (w samej istoty swojej globalizacji) jest pełen ryzyka, jest wiele. Choć wciąż niejeden menadżer twierdzi, że ryzyko było zawsze, tylko dzisiaj więcej się o nim mówi w telewizji i Internecie. Ale w globalne kryzysy już chyba dzisiaj nikt nie wątpi, to paradygmat.
Wracając do korzeni „zintegrowanego” zarządzania ryzykiem, to zakiełkowały one na ruinach rożnych korporacyjnych katastrof. Oczywiście nie tylko korporacje plajtują, ale z racji swojej wielkości i skali oddziaływania problemy wielkich firm dotyczą wielu ludzi. Stąd i temat dla mediów to zawsze bardzo wdzięczny. Choć jak to mediach bywa: newsy przychodzą i odchodzą, po pierwszych katastrofach pojawiały się nieustannie kolejne dramaty i skandale w biznesie. Dlatego coraz mniej widzów dziś pamięta, że przed upadkiem LehmannBrothers, Baringsa czy Enrona podobnych afer już wcześniej nie brakowało.
w globalne kryzysy już chyba dzisiaj nikt nie wątpi, to paradygmat.
Czy pamiętasz choćby Czytelniku skandal finansowy tak zwanej Bańki Mórz Południowych (South Sea Bubble), w której miliony dolarów (na dzisiejsze) „umoczył” sam Isaac Newton. A spekulacyjną tulipomanię w XVII wiecznej Holandii?
No, fakt dawno to było, dawno był Wielki Kryzys lat 20-tych, parę powojennych kryzysików i można by mnożyć opowieści o historii różnych plajt i finansowych katastrof. Przejdźmy, więc niezwłocznie do czasów zupełnie nowożytnych, choć nie aż tak zupełnie nowych i tu inne ciekawe przykłady, choć nie tak znany jak Enron czy WorldCom.
Są lata 80-te ubiegłego wieku. Amerykańska sieć sprzedaży elektroniki „Crazy Eddie” (Szalony Edzio) jest prosperującym od 1971 roku właścicielem 43 supermarketów z elektroniką, o rocznym przychodzie rzędu kilkuset milionów dolarów. Wszystko idzie dobrze, aż do dnia, kiedy Prezes firmy Eddie (nomen-omen) Antar wraz z kilkoma osobami ze ścisłego kierownictwa zostaje oskarżony o łamanie przepisów amerykańskiego prawa papierów wartościowych. W odpowiedzi na te oskarżenia Prezes „Edzia” wypłaca sobie milion dolarów bożonarodzeniowej premii i…podaje się do dymisji.
Nowy Zarząd nie jest już w stanie uporządkować zastanego bałaganu i wyciągnąć firmy z dołka – firm bankrutuje w roku 1987. Prezesa Eddiego Antara oskarżonego o finansowe przewałki, po tym jak przezornie opuścił Stany, organy ścigania szukają po świcie jak Fantomasa. W końcu osaczony i ekstradowany i po długim procesie skazany zostaje na 8 lat więzieni, z których przesiedział… 2 lata. W międzyczasie firma upada. I tylko tysiące pracowników straciło wcześniej pracę a akcjonariusze zainwestowane w akcje Edzia pieniądze. Sprawa Szalonego Eddzia jest w szeroko komentowana przez media staje się jednym z najgłośniejszych bankructw lat 80-ych.
I kto o niej dzisiaj pamięta?
W odpowiedzi na te oskarżenia Prezes „Edzia” wypłaca sobie milion dolarów bożonarodzeniowej premii i…podaje się do dymisji.
Podobnych historii od „wtedy do dzisiaj” można wymieniać wiele, choć najbardziej znane z nich to między innymi: IBBC, Parmalat, Metalgesellshaft, Barings, World Com, Tyco, Enron. Kiedy przeanalizować wyżej wymienione i inne korporacyjne bankructwa, to szybko okazuje się, że katalog przyczyn, które doprowadzają przedsiębiorstwa na skraj przepaści, a nierzadko je weń wpychają jest bardzo podobny. Szachrajstwa w sprawozdawczości finansowej, ukrywanie strat, chciwość i zachłanność kierownictwa, wykorzystywanie naiwności klientów i akcjonariuszy. Czas już był najwyższy, aby coś z tym zrobić…
Czas na ERM, zintegrowane zarządzanie ryzykiem.
Pliki cookie Aby zapewnić sprawne funkcjonowanie tego portalu, używamy pliki cookies („ciasteczka”). Jeśli nie wyrażasz na to zgody opuść portal.