UAV (unmanned aerial vehicle), bezzałogowe statki powietrzne, drony, trutnie (ah, dlaczego ta malownicza nazwa nie przyjęła się u nas) są dzisiaj masowo wykorzystywane w wielu dziedzinach życia i gospodarki. Najczęściej słyszymy o dronach unoszących się nad obszarami najgorętszych konfliktów, zajęte nieustanym kamerowaniem i odpalaniem rakiet we wrogów, a w każdym razie tych, którzy przez oko kamery takimi się wydają. O zgrozo, coraz częściej mówi się o „usamodzielnieniu” dronów w ich morderczych misjach; wzorem latających terminatorów z szwarcegennerowych przebojów miałyby samodzielnie decydować, kogo zaatakować. Ciekawe, że nazwy nadawane militarnemu plemieniu dronów ujawniają sentyment ich twórców do Hollywoodu i reklamowego copy writingu: Łupieżca (Predator), Kosiarz (Reaper), Ciemna Gwiazda (Dark Star). Zauważyć tu z dumą należy, że i nasza armia sięga dzisiaj po (niestety) importowane UAV-y, choć rodzimi konstruktorzy zdecydowani są zaproponować polskie, udomowione trutnie o swojsko brzmiących nazwach: Orlik, Wizjer czy Gryf.
Choć wojsko to matecznik latających robotów, to znajdują one rosnące zastosowanie w innych dziedzinach. Przykładowo, straż graniczna za jedne 100 milionów zakupiła właśnie cztery drony mające chronić nasze wschodnie granice przed oczekiwanym wzmożeniem ruchu pieszego Afryka-Bieszczady. Drony to zresztą najlepszy przyjaciel różnych służb do podpatrywania i inwigilacji i może niedługo przyjdzie nam czekać na droniątka zapuszczające żurawia do naszych okien.
Całe szczęście wzorem atomistyki, dronistyka znajduje wiele pokojowych zastosowań, z których, jakże inaczej, płyną szanse, ale i zagrożenia. Globalna księgarnia przymierza się do rozsyłania przesyłek automatycznymi posłańcami, podobnie jak znany producent pizzy, choć pozostaje niejasne czy duża Capriciosa plus dron wleci do nas oknem, czy drzwiami wejściowymi. Tradycyjnie, wszystko planuje połknąć wielka przeglądarka, której planowana dronia sieć ma umożliwić dostęp do jeszcze niezgooglowanych prowincji.
Mówi się o rewolucji w mediach i reklamie, nie mówiąc o trzymaniu drona na własne potrzeby, żeby sobie polatać gdzie można i nie można. Czego przykładem były nieautoryzowane, a jakże niebezpieczne loty trutni nad Okęciem.
Drony są idealnym narzędziem do zbierania informacji dla biznesu. W budownictwie pozwalają tworzyć mapy 3D obszarów i konstrukcji, docierać tam, gdzie człowiekowi byłoby niebezpiecznie. Tu jawią się świetne zastosowania dla biznesu ubezpieczeniowego przy szacowaniu mienia, później monitorowaniu jego stanu i likwidacji szkód. „Tam sięgaj gdzie wzrok nie sięga” pisał poeta i możliwości, jakie przynoszą drony stanowią kolejne potwierdzenie proroczego geniuszu wieszcza, być może niedostrzegane przez zakuwających, mamy nadzieję na całego, maturzystów.
Latające trutnie, jak to w dzisiejszym świecie bywa, gdzie coraz więcej ryzyk jest „man-made” są źródłem wielu nowych ryzyk, tych dobrze znanych jak i nowych, dronowych. Regulatorzy nie nadążają w gwałtownie rozwijającym się „temacie”, przy czym na samej górze dronami zarządza konwencja chicagowska o lotnictwie cywilnym. Eksperci o dziwo wskazują przy okazji, że rodzime regulacje w zakresie ruchu trutniowego należą do najmniej restrykcyjnych.
Ubezpieczenie dronów staje się bardzo smakowitym kąskiem dla ubezpieczycieli, ale póki co underwriterzy wskazują najpierw na polisy oferowane w ruchu lotniczym: aerocasco i OC od różnych zdarzeń, które może wygenerować operator drona. Inna sprawa, że ryzyko jest mało zapoznane i wciąż trudne do szacowania, stąd bardziej zaawansowane polisy są drogie i wymagają szczegółowych negocjacji. Od razu też widać, jakie mogą tu być potencjalne ekspozycje cywilne i nawet karne, o czym zapewne przekonają się wkrótce liczni domorośli piloci pilotujący maszyny zakupione w marketach za rogiem.
Ponieważ mamy okres okołoświąteczny nie powinno nas również zdziwić, jeżeli i paczki pod choinkę zaczną do nas przylatywać przenoszone przez ucharakteryzowany na Rudolfa Czerwononosego dron. W końcu Mikołaj zawsze szedł z duchem czasu, o czym może świadczyć jego oferta mailingowa przygotowana w konsorcjum poczty rodzimej i biegunowej. Odbierając paczkę od wlatującego przez komin trutnia przyjdzie nam jedynie pozostawać w wierze, że za sterami pod drugiej stronie wciąż pozostaje rubaszny Mikołaj wraz z gnomią ekipą, a nie dajmy na to, operatorzy CIA. Wesołych Świąt!
Pliki cookie Aby zapewnić sprawne funkcjonowanie tego portalu, używamy pliki cookies („ciasteczka”). Jeśli nie wyrażasz na to zgody opuść portal.