Donne, John, poeta angielski metafizyczny napisał kiedyś, że „żaden człowiek nie jest samotną wyspą…” (i tak dalej) która to zresztą hipoteza została przede wszystkim spopularyzowana przez Papę Hemingwaya, jako motto jego sławnej książki o świetnym tytule.
Donne mylił się i wtedy i teraz i nawet jak nie metafizycznie, to na pewno w realu nawet jak ten real stał się zupełnie inny, niż kiedyś sobie mógł Poeta wyobrazić, a mianowicie realnie sieciowi i internetowy.
Niestety takie mamy czasy, że dzisiaj cała wielka część życia ludzi przenosi się do Sieci i tak zwanego realu „wirtualnego”. A prym wiodą sieci tak zwane (dużo tych „tak zwanych” o czym za chwilę) społecznościowe, znane każdemu doskonale.
Fejsbuki i twittery, instagramy i tik-toki zawładnęły ludzką imaginacją i umysłami, o ile z tychże rozumów i imaginacji w ogóle coś jeszcze zostało i już miliardy bo nie miliony ludzi budzą się co rano, by podzielić się z całym światem swoim życiem (to pół biedy), ale cała biedy także swoimi przemyśleniami i złotymi myślami. Oczekując, bo tak działają owe „społeczności” od innych tego samego.
Przeczytałem ostatnio książkę „Myślenie głębokie” amerykańskiego popularyzatora i naukowca Cala Newporta z Uniwersytetu w Georgetown, który jako jeden z kolejnych mądrych moim zdaniem ludzi radzi nam: PRZESTAŃCIE.
Stawia on w książce rozsądną i obserwowalną empirycznie tezę, że w dobie coraz większej automatyzacji, algorytmizacji, słowem AI-zacji, totalnej zdolności wszystkiego, nie tylko już Internetu Rzeczy (IoT), ale i Internetu Myśli przetrwają ci, którzy będą w stanie wykorzystać najgłębsze pokłady swojego umysłu i być co najmniej „dobrzy” w tym, co potrafią.
Oczywiście żachnie się tu Czytelnik, i słusznie, że to nie rada dla każdego, bo popularność myślenia bywa stanowczo przereklamowana, wbrew pozorom nie tak częsta. Choć, warto dodać, że autor książki argumentuje, że rzemieślnik, kowal czy stolarz również mocno myśli pracując nad swoim produktem.
Tu małe wtrącenie: wpadła mi ostatnio w oko wypowiedź prezesa bodajże NVIDI, który radzi by uczyć się pożytecznych robótek ręcznych, choćby stolarki czy ogrodnictwa, bo zaraz nas, tu się zgadzam, algorytmy wykoszą.
Wracając do myśli głównej, to myślenie „głębokie” wygra, a co najmniej przetrwa w czasach algorytmizacji, bo tylko ci – te, który będą w stanie się skupić na swej robocie na tyle dobrze ją wykonają, że będą konkurencyjni w stosunku do zlecenia tej samej pracy za pomocą wszystkich dziś dostępnych możliwości zdalnego powierzania tej samej pracy „lepszym” jej wykonawcowm, gdzieś na drugim końcu sieci.
Tak, tak zgadujecie dobrze krótki żywot będą miały te wszystkie piękne szklane wieżowce nastawiane dla outsourcowanych wklepywaczy danych, różne mordory warszawskie i lokalne, którymi zachłystują się popularyzatorzy polskich rozowjowych sukcesów, bo za chwilę albo już znajda się inne, tańsze. Albo po prostu będzie łatwiej zlecić tę samą robotę algorytmom, co zresztą już się dzieje.
Ale, jak tu myśleć głęboko?
Wszyscy już (a przynajmniej ci, którzy myślimy) sobie uświadamiamy, że wrogiem myślenia głębokiego, a właściwie i może w ogóle myślenia, są właśnie sieci, niestety zwane dlaczegoś „społecznościowymi”.
„Dlaczegoś”, bo choć tworzą one jakieś (jakie?) społeczności ludzi w nich uczestniczących, to w istocie mają one charakter band, szajek, albo wręcz gangów nawalających się po łbach bezwartościową informacją . Informacją, w sensie przesyłanych bajtów, bo nie jej użyteczności, tym bardziej, że to coraz częściej po prostu dez-informacja.
Jeśli do tego dodamy jeszcze płatne, bezpłatne, rządowe, ruskie, chińskie, kim-ir-senowe, pisowskie i bóg wie czyje, trolle najęte i ochotnicze, a nawet boty (czyli już nie ludzi), to otrzymujemy po prostu dzikie pandemonium, gorzej niż Piekło Dantego, w którym z różnych przyczyn, niby dobrowolnie ale w istocie z przymusu, uczestniczymy.
To znaczy, Czytelniku TY uczestniczysz, bo ja właśnie zniknąłem albo w zasadzie znikam, o czym za chwilę.
„Porzućcie wszelką nadzieję, WY, którzy tu wchodzicie” widniał napis na wspomnianym już dantejskim Piekle i tak sobie myślimy, że taki napis powinien zobaczyć każdy nowy uczestnik owego sieciowego Piekła, czyli „społeczności”, gdy będzie podejmował decyzję o dołączeniu. Choć mamy też i taką obawę, że niedługo będzie on już do sieci zapisywany w chwili przyjścia na świat, ku swemu nieszczęściu i utrapieniu.
Technopolis, świat oparty na technologii jej używaniu i sprzedawaniu (termin ten znajdziemy nie tylko w książce Newporta), zakłada,, że bycie w sieci społecznościowej konieczne jest Ci, bo bez niej nie da się żyć, istnieć, działać i na pewno myśleć. Owa techno-fantasmagoria opiera się na złudnym przekonaniu, że ktoś, gdzieś tam w Sieci czeka na nas, na naszą informację, zdanie, zdjęcie, filmik. Że nasz wpis, czy choćby sam lajk (a może nawet już nie lajk, tylko ruch kursorem, tego nawet nie wiadomo, bo to wyjątkowo wredna i podstępna „sieć”) może coś dać światu, czy choćby komukolwiek.
Nie!
Mylisz się! Nikt tam na ciebie nie czeka, nikogo nie obchodzi, co robisz, ani co myślisz, ta „sieć” to największe oszustwo w historii ludzkości. Inna sprawa to i tak lekko powiedziane, bo laureatka Pokojowego Nobla 2021 z Filipin, Maria Ressa woli porównanie do bezgłośnej bomby atomowej zrzuconej na Ludzkość.
No, może są wyjątki, zaraz powiemy: a znajomi, a influencerzy, a ludzie mądrzy, wartościowi, artyści, pisarze, literaci, politycy? Czy na ich wypowiedzi w Sieci nie czekają miliony ? Toż oni wszyscy, tak jak my, są w sieci.
Zapewne może miliony czekają, tylko zważmy, że takie wyjątkowe osoby, które mają coś do przekazania, czy to genialny uczony, poeta czy jakiś Hitler istniały na ziemi długo przedtem, niż Mark Zuckerberg wymyślił fejsbuka. Zapewne też część z tych osób, weźmy pierwszego lepszego z brzegu Norwida, który chodził po jedzenie po pańskich zapleczach kuchennych nikt, i wielu innych potem, nie słuchał. I potem wielu mądrych ludzi też, o których nie wiemy i nigdy się już pewnie nie dowiemy.
Jednak do ogłaszania Światu swoich myśli, czy też zwykłych zdarzeń z życia, w czasach przed-internetowych, nie pretendował prawie każdy, mądry czy głupi, ciekawy czy nie. A nawet gdyby każdy miał takie zamiary czy chęć to nie było to ani tanie ani powszechne, ani możliwe technczne. A teraz możliwość ogłaszania światu swych myśli jest dostępna dla dosłownie każdego. I teoretycznie za darmo, co akurat w ogóle prawdą nie jest, pisaliśmy już na blogu wielokrotnie o kapitaliźmie inwigilacji, tak dogłebnie opisanym przez Shoshanę Zuboff.
W XXI wiecznym Technopolis bycie w sieci, tej niby-społeczności, stało się natomiast domyślnym obowiązkiem (niby domyślne ustawienia programu) nabywanym i wymaganym już z samej racji istnienia na ziemi, jako byt, w ogóle.
Każdy czuje się zobowiązany, by w tej sieci uczestniczyć i coś do niej wnieść, cokolwiek to jest i cokolwiek jest warte. A żeby nie było, że to, co tam miliony wpisują nie jest nic warte, wymyślono owego wrednego i podstępnego lajka, łapkę i inne podobne „polecenia” ujawniająće nasze rzekome zaintersowanie treścią. Po to aby zaświadczyć nadawcy informacji, że… tak! Ktoś, tam, gdzieś przeczytał, obejrzał to, co włożylł do sieci, że dla kogoś -gdzieś ma to znacznie.
Nie ma.
Inna sprawa: dołączając się do lajków czy komentarzy innych pod postem, czy filmem znanego, jutubera, czy influencera czujemy, że podobnie jak tysiące lub miliony innych „followersów’, lajkujących, zrozumieliśmy informację, że jest ona ważna dla nas, jak i dla innych, że jesteśmy razem w społeczności, żeby nie powiedzieć, tak w ludzkim stadzie.
Stado to całkiem niezłe w sumie słowo, kojarzone nie tylko z badaną przez behawiorystów, odwieczną ludzką skłonnością do gromadzenia się, bycia w stadzie. Stadność implikuje nam, że jesteśmy „pasieni”, „hodowani” przez niewidzialnych macherów tych sieci społecznościowych, choć pewnie lepiej byłoby je nazwać społecznościowymi hodowlami.
Tu kolejna uwaga, przecież owi hodowcy wcale nieznani nie są, choć sprytnie nie pchają się na afisz, więcej niż muszą. Chętnie tworzą nawet złudzenie, że są przesz użytkowników kontrolowani, w istocie jednak okazuje się, że tylko przez samych siebie. Kto kontroluje kontrolujących, pyta już wspomniana Zuboff zasadnie.
Skoro zaś hodowla uczestników sieci ma miejsce, to oczywiście jest i system kar i zachęt (ale tylko o zachętach usłyszycie głośno) dla tuczenia posłusznych.
„Posłuszeństwo” to w Sieci kluczowe słowo, rodem…tak tak… z „Nowego wspaniałego świata” Huxley. Bo wyjątkowo wredne i podstępne są zachęty i kary wymierzane nam nie w imieniu owych niby-skrywanych macherów i właścicieli technopolistycznych sieci, ale w Imieniu samej sieci, a więc jakby i… twym własnym!
Dla niepoznaki ów perfidnych system opresji nosi nazwę „Warunków świadczenia”, regulaminów, disclaimerów i różnych netykiet. Mało kto je czytał, bo i wpływu na ich treść, na te „uzgodnienia” nie ma żadnego. No, i przecież nie po to są tak pisane, jak są, by kogoś zachęcić do czytania.
Niektórzy ten ystem kontroli nazwą cenzurą, ale przecież chętnie nas cenzura pouczy, i o zgrozo inni uczestnicy Sieci, że to wszystko dla naszego dobra i cenzurą wcale nie jest, bo na nią się zgodziliśmy, klikającprzy zakładaniu konta w sieci.
Oczywiście, jak to, co użytkownicy codziennie „wrzucają” jest sprawdzane, kontrolowane można się dowiedzieć, oglądając demaskatorskie filmy dziennikarzy śledczych. Tam pokazują owe stada młodzianków w różnych dziwnych miejscach na świecie oglądających i sekujących social mediowy ściek i syf, tu trzeba uczciwie przyznać, taki się w wielkiej mierze przez owe społeczności przelewa.
Bo alternatywą, tu trzeba uczciwie przyznać, do niekontrolowania treści mediów internetowych byłby obraz trudnego do wyobrażenia zdziczenia i obłędu, na który to nawet wspomniani macherzy Technopolis nie mogą sobie pozwolić. Stado musi być czyste by nie wzbudząc kontrowersji wokół pasterzy, czyż nie ? Choć jak podejrzewamy, chętnie by jakieś argumenty za totalną wolną amerykanką wymyślili. Oczywiście, by kasiorkę dodatkową zgarnąć, czego przykładem jest X alias Twitter, na którym po muskizacji zapanowała rzekoma wolność. A może i wolność to jest prawdziwa.Taka jaką sami sobie zgotowaliśmy w Sieci.
Tylko co nam po takiej wolności?
Dlatego zniknąłem. W zasadzie. O czym zaraz.
Bo o to, że tu o kasiorkę chodzi, to nikt przecież nie ma wątpliwości, ludzkość jest zła i cyniczna. W zamian za interakcję w owych sieciach ludzie są śledzeni , inwigilowaniu, a ich dane behawioralne sprzedawane agencjom marketingowym i producentom dóbr i usług. Kolejne kłamstwo, że coś mamy za darmo. Znowu odsyłam to „Kapitalizmu” Zuboff i nie tylko, litertury tu już nie brakuje. Z danych jesteśmy odkradani, nikt się o to nas nie pyta a w zamian, wracamy znowu do głównego wątku, jesteśmy pasieni i hodowani. Bydło zwykłe. Bydełko.
Jednak największym orężem Hodowców ludu sieciowego jest już wspomniana obietnica zainteresowania innych naszą treścią, inputem, informacją, filmikiem, zdjęciem z grylla.
Z jednej więc strony w zamian za nasze zainteresowanie cudzym tekstem, wallem, marnym istnieniem, czy złotą myślą oczekujemy zainteresowania naszym wallem.
A w gruncie rzeczy naszym (marnym) istnieniem.
To wszyscy rozumiemy, że tego oczekujemy, i na to się godzimy. Tak to się kręci.
Chyba, że jeśli daj bóg, staniemy na wyższym szczeblu sieciowej drabiny, wtedy już owego zainteresowania oddawać nie musimy. Wystarczy, że opromienimy naszych obserwatorów, czytelników (o ile tego słowa w tradycyjnym rozumieniu można używać) swoją myślą, obecności, rzekomą mądrością. I tę zasady gry też wszyscy rozumieją i chętnie się w tym blasku ogrzeją. Jak to w stadzie.
Oczywiście, Nasi Hodowcy wymyślili wiele narzędzi, które świat stada organizują, pasionych kontrolują i odpowiednio nimi sterują. Stąd wspomniany system kar i zachęt. Eksperci powiedzą wam też o wyrzutach dopamin w rekacji na otrzymywane lajki, hormonów radości i smutku, a może i wyrzutów sumienia, różnorodne narzędzia manipulacji są używane. Do mnie osobiście mocno przemawia informacja, że sieci korzystają z najlepszych doświadczeń kasyn, zatrudniając ekspertów od przytrzymywania uwagi swoich użytkowników przy stołach gier. Bo kasyno jak wiadomo zawsze wygrywa.
Choć trudno byłoby nazwać, taką dajmy na to hodowlaną krowę, „użytkownikiem” obory.
Porzućcie nadzieję, WY którzy tu wchodzicie, można by znowu Dantego cytować, uzupełniając: bo łatwo was stąd NIE wypuścimy.
I prosty dowód empiryczny, choć wciąż zaskakujący. Spróbujcie przestać się wpisywać czy choćby lajkować w sieci, a okaże się, że zaczną się wam pojawiać, w tejże sieci, jeśli wciąż macie konto, różne powiadomienia sugerujące, że ktoś-gdzieś ma coś wam, tak czy inaczej, do przekazania.
Kliknij brachu, bracholko, nie daruj, sprawdź. Nie odchodź od nas.
A najlepiej zalajkuj!
I nie jest to łatwe, pełna zgoda, z tego zaklętego kręgu się uwolnić.
Lecz, ważne jest, by to zrobić. Z tysiącem przyczyn, choćby dla owej „pracy głębokiej”, o której pisze Newport.
I paru innych nie mniej ważnych powodów.
Dlatego zniknąłem. Prawie.
O czym za chwilę. W kolejnym wpisie na blogu.
Pliki cookie Aby zapewnić sprawne funkcjonowanie tego portalu, używamy pliki cookies („ciasteczka”). Jeśli nie wyrażasz na to zgody opuść portal.