Jedną, a może i jedyną z korzyści z podróżowania po Polsce dzisiaj, o ile nad nią nie przelatujecie albo nie pędzicie siecią tanich autostrad jest to, że zawsze jest aż za dużo czasu żeby coś poczytać albo drapnąć na przygodnej klawiaturze. Na przykład można pociągnąć zawsze oczekiwany przez P.T. Stałych i Nowych Czytelników temat łamania risk manadżmentowych paradygmatów.
Weźmy wielokrotnie przez nas poruszany temat mapy ryzyka, mapowania ryzyka, heat mapy (tłumaczonej nawet dość dziwacznie w którymś z ostatnich artykułów polskiego habeeru na „mapę termiczną”, dlaczego nie grzewczą ? Nawiasem mówiąc koncepcja mapowania fraudów tam zaprezentowana i fraudów w ogóle, to jak mawiał Hrabia „przesądy światło ćmiące”.
Ale, wracając do tematu mapowania „wogóle” i tego, co z tej dość popularnej czynności wynika….
Wiadomo, że pierwszym paradygmatem mapowania jest… samo mapowanie!
I tu uważamy, że być ono w firmie może, czemu nie, jednak najlepiej sprawdza się na szczeblu zarządczym. Przy mapowaniu „masowym” setek ryzyk, które mogliście niebacznie sobie wyprodukować rozsianie ich na mapie da wam coś na kształt rysunku wielkiej niedźwiedzicy na pochmurnym niebie. Owszem, ładne, ale…
Czy taki rysunek co daje i można na jego podstawie budować jakąś strategie zarządzania? Oto jest pytanie?
Można więc spokojnie nie mapować, i choćby słyszeliśmy zarzuty, że za popularność paradygmatycznego mapowania jest odpowiedzialne COSO i to wcale nie w charakterze komplementu. Na pewno zaś idea Mapy jest samą radością dla twórców oprogramowania, risk dashboardów i programów robiących-wszystko-same.
Dobrze zrobiony profil ryzyka, napiszemy o tym jeszcz kiedyś, da nam tą samą, na pewno nie gorszą informację.
No dobrze, mamy już Mapę ryzyka i czas ją przekształcić we wspomnianą heat mapę, a więc poletka zielone, żółte i czerwone pokazujące, gdzie ryzyka są najgorętsze, a gdzie najzimniejsze i stąd – logicznie – za które zabierać się najpierw.
W ten sposób przechodzimy zgrabnie do tematu strategii zarządzania ryzykiem biznesowym w ogóle, a nawet nieledwie apetytu na ryzyko, bo zdaje się wielu sądzi, że jak coś jest w „czerwonym rogu” to należy się tego z zasady wystrzegać. Czyli w domyślę taki murowany, poza-apetytowy ryzyka zakątek mocno to dla nas, bez sensu. Tych ryzyk w ogóle nie bierzemy? A jeżeli właśnie tam kryje się Szansa. Co z analizą koszty-korzyści? W domyśle CBA nie bierzemy pod uwagę w tym obszarze ?
Ale zostawmy kwestie apetytu i przypatrzmy się jeszcze heat mapie, nie lubimy koncepcji tego czerwonego zakątka z innego powodu także, a mianowicie bo tam ryzyka już „się dzieją” i z uncertainty nam się robi pewność, a przecież zarządzanie ryzykiem powinno się koncentrować na niepewnościach, a nawet tropić trzepot czarnego łabędzia.
No, ale że spolegliwi jesteśmy i doceniamy jednak siłę paradygmatu sugerujemy „uskośnienie” Mapy, która mogłaby wyglądać tak…
I wilk syty (mamy pokryty tradycyjny czerwony zakątek) i owca cała (pokazujemy, że zarządowi zależy mocno na prawdziwej niepewności.)
(…)
Ot, dojeżdżamy… Póki, co, Czytelnicy !
Pliki cookie Aby zapewnić sprawne funkcjonowanie tego portalu, używamy pliki cookies („ciasteczka”). Jeśli nie wyrażasz na to zgody opuść portal.