Ostatnio było o naszym ulubionym temacie zarządzania ryzykiem w sektorze publicznym i żeby o zbytni przechył „publiczny” nie być posądzony dzisiaj o naszym ulubionym temacie zarządzania ryzykiem w przedsiębiorstwach. A właściwie – to w czym problem ?
Jakiś czas temu na seminarium nt. ISO 31 000 prowokacyjnie zapytałem prowadzącego wydarzenie kol. Kevina Knighta, skądinąd jednego z autorów normy ISO jak i AS/NZS: Dlaczego omawiasz ERM dla przedsiębiorstw i sektora publicznego razem ? Czy nie ma różnicy ?
Otrzymałem odpowiedź, której się po cichu spodziewałem: A CO ZA RÓŻNICA?
W rzeczywistości zauważyć można że tam, gdzie zarządzanie ryzykiem jest zawansowane, ma miejsce przenikanie się dobrych praktyk zarządzania ryzykiem w korporacjach, sektorze publicznym a nawet NGO. Co więcej, mam często wrażenie, że w szczególności samorząd i administracja publiczna różnych szczebli jest – choćby u Anglosasów – niejednokrotnie wzorem dla świata korporacji w doskonaleniu zarządzania ryzykiem.
I nie tylko. Podobnie można przytoczyć przykład metodyki zarządzania projektami PRINCE2 , która została stworzona specjalnie dla sektora publicznego, w odróżnieniu od enterprajsowej metodyki PMI , która jest raczej zbiorem zasad i dobrych praktyk niż metodyką sensu stricto.
Z zarządzania ryzykiem podobnie może być i u nas. Choć zarządzanie ryzykiem w ogóle u nas raczkuje, to właśnie w sektorze publicznym pojawił się impuls ustawowy w postaci KaZetu do zarządzania ryzykiem popychający. Nie mają wieć co publiczni w jakieś kompleksy wpadać i „specyfikę” działania urzędu czy innej jednostki podkreślać.
Przyszłością usług publicznych staje się ich „ uprzedsiębiorstwowienie”. Choćby w zakresie efektywności działania – całą ideologię „dobroczynienia” ględzącym politykom pozostawiając.
W istocie, Obywatel oczekuje tanich i efektywnych usług, sektor publiczny chcąc-niechcąc rachunek zysków i strat musi ważyć (choć nie zawsze w PLN wyrażony) …
A ryzyka są dla publicznych i przedsiębiorstw praktycznie takie same, a nawet większe (patrz choćby: infrastruktura, edukacja, bezpieczeństwo etc. etc. )
Konsekwetnie, sama istota zarządzania ryzykiem nie powinna istotnie się różnić. Przykładem choćby idea ISO 31000, które wszystkim uniwersalnie: firmom, publicznym i NGO-som ma służyć.
Z pewnym żalem w tym kontekście zauważyć należy, że przedsiębiorstwa rodzime w temacie zarządzania ryzykiem pozostają w tyle. Zresztą, z innowacjami w zarządzaniu w naszych firmach, jak donoszę badania różne, w ogóle bieda.
Lepiej z zarządzaniem ryzykiem teoretycznie być powinno w spółkach giełdowych, a to dzięki idei Komitetów Audytu. Rzeczywistość funkcjonowania owych Komitetów (tam gdzie są), jak potwierdzają empirycznie rożne raporty, pozostaje jednak mocno komplajansowa .
Dziwować się tej niefrasobliwości naszych przedsiębiorców należy, bo w Czasach Ryzyka żyjemy, ostatnio nawet Egipcjanie swoją cegiełkę dołożyli do mieszania krajobrazu.
Jakie tu jeszcze ryzyka mogą na naszej bywszej Zielonej Wyspie nowe niezdrowe piętna odcisnąć – czasami już trudno sobie wyobrazić możemy….
My oczywiście wszystkie developmenty zarządzania ryzykiem czujnie skanujemy i o nich w kolejnych artykułach naszym P.T. Czytelnikom donieść nie omieszkamy.