Dużo było ostatnimi czasy ględzenia o społecznej odpowiedzialności biznesu, CSR-rze i wszyscy się pewnie zastanawiali o co tu chodzi i kogo to u nas dotyczy. A tu proszę mamy piękne kejs study polskie z życia wzięte już profesorzy biznes uczelni rychtują pałer pojnty, ślą umyślnych asystentów i szykują empiryczne rozprawki, ale my, jak zawsze na Ryzykonomii, będziemy piersi.
Otóż, jak Baczny Czytelnik pamięta 24 kwietnia doszło do katastrofy w bangladeszczańskiej fabryce odzieży lekkiej, a raczej w obozie pracy, gdzie żwawi pracownicy w wieku 6-99 lat szyli Te-shirty wszystkich chyba Waszych ulubionych marek, nie wyliczamy tu,żeby żadnej nie obrazić pominięciem. Płace podobno podłe niewątpliwie, coś 150 zł/mc czyli prawie tyle ile dajmy na to rozpasany asystent na polskiej wyższej uczelni zarabia w 3 dni, choć szalony Korwin by słusznie zauważył, że lepsze to niż głód i pusty garnek.
Jak wiadomo też na gruzach zniszczonej fabryki znaleziono również metki producenta sławnego wśród mieszkańców polskich miast i wsi Reserved i nie tylko.
Przy tym należy wspomnieć, w Bangladeszu wogóle jest niestabilnie i katastrofa jeszcze zaogniła sytuację społeczną; ostatnio ciągle dochodzi – jak donoszą media – do zamieszek na tle warunków pracy i nie tylko, ryzyko reputacyjne rośnie…
http://wyborcza.pl/1,75477,14672278.html
Dość powiedzieć, że przestaraszeni (chyba) i przyciśnięci przez „zachodnią” opinię społeczną czułą na sprawy CSR-owe europejscy zleceniodawcy lokalnych sub-contractorów podjęli działania, które mają na celu polepszyć dolę niewolników-pracowników w tym robią zrzutkę na poczet ofiar.
No i dochodzimy do sedna polskiego kejs – stady bo jak donoszą media (a to jest zawsze prawda obiektywna zarządzania kryzysem, nawet jeżeli nieprawdziwa) zarząd spółki „nie czuje się winny” i „rozważa”, „myśli” czy przyłączyć się do inicjatywy innych producentów i co wogole zrobić.
Przy okazji zauważamy, że argument o niewiedzy co dzieje się u poddostawców jest klasycznym problemem ryzyka łańcucha dostaw i wydaje się wątpliwym argumentem bo świadczyłby, że spółka nie wie co się dzieje w tymże łańcuchu a to, zauważamy nie tylko ryzyko reputacyjne ale i wiele innych ryzyk biznesowych dla niej samej. Sugerujemy więc naszym Czytelnikom jeżeli zdarzy się podobna sytuacja, takich argumentów nie powtarzać.
Swoją drogą to nawet dziś uczestniczyliśmy w małej fejsbukówej dyskusji „na temat” i generalnie były dwa stanowiska „pro-społeczne” i cyniczne „probiznesowo-korwinowskie”.
My stoimy na stanowisku jak zawsze obiektywnie ryzykonomicznym i profesjonalnym, że chyba jednak spółka ma problem i z komunikacją i z zarządzaniem kryzysem bo oddźwięk komentarzy „opinii publicznej” (czymkolwiek ona jest) jest jednak zdecydowanie negatywny i gdzie-niegdzie i coraz zdaje się głośniej, pojawiają się klasyczne w tego typu wydarzeniach nawoływania już to zaangażowanych społecznie blogerów, już to organizacji CSR-owych do bojkotów i „ukarania” bezwzględnej firmy.
Oczywiście nie jesteśmy na tyle naiwni, żeby nie rozumieć że przy tego typu zdarzeniach motywacje szczere i społeczne mieszają się z chęcią dowalenia kapitaliście czy zrobienia medialnego rozgłosu, ale tak to już na tym świecie jest.
Tak czy inaczej wypada zauważyć, że tego typu społeczno-korporacyjne kryzysy już na świecie ćwiczono i albo się producent dostosuje albo straci na reputacji a stąd i na sprzedaży, niewątpliwie, choć pytanie na ile i na jak długo.
Bo mamy znowu jednak wrażenie, a może i pewność, że kwestie Corporate Goveranance, a to również kwestie etyczne, o zarządzaniu ryzykiem wogóle nie wspominając, traktuje się u nas wciąż z przymrużeniem oka, a szkoda, wielka, także dla biznesu szkoda. Z drugiej strony zauważamy, że jak się chce grać na Dużym Boisku, to tam wymagania są jednak znacznie większe, ale też i prawda, że dlaczegoś nas na tym Dużym Boisku za dużo nie ma.
Inna też jest, i tu może tkwi kolejna odpowiedź, wrażliwość konsumenta, choć zwykle deklarowana, podobnie jak inteligencja, jako wielka i być może jednak kierownictwo spółki dobrze kalkuluje, że Polacy i tak będą kupować – co by w tym Bangladeszu nie wyszło.
Mamy więc niezłe studium przypadku „ryzyko reputacyjne” i jeszcze pewnie się mu przyjrzymy.
Pliki cookie Aby zapewnić sprawne funkcjonowanie tego portalu, używamy pliki cookies („ciasteczka”). Jeśli nie wyrażasz na to zgody opuść portal.