Jak wspominaliśmy całkiem niedawno uczestniczyliśmy w Targach World Food Warsaw 2015, gdzie zostaliśmy zaproszeni nie tyle z tytułu naszego (naturalnego) zainteresowania dobrą żywnością, co dla naszego zainteresowania zarządzaniem ryzykiem biznesowym, które przecież i w branży rolniczo-żywnościowej musi być.
O zarządzaniu ryzykiem w „spożywce”, co to jest ryzyko żywnościowe, pisaliśmy już wielokrotnie i na blogu i w prasie, trudno żeby było inaczej bo w końcu polska to nie kraj jakiś przemysłowy czy tygrys innowacji haj-tech, ale kraj sielski, rolniczy. No i dobrze, bo po co udawać, że robimy dobrze maszyny czy komputery, kiedy najlepiej nam wychodzą kiełbaski, jabłka czy przetwory z mleczka. Myliłby się jednak zawsze ten (ta), kto by pomyślał, że zarządzanie ryzykiem w żywnościowej branży jest „prostsze” czy mniej wymagające. Polski eksport żywności idzie w miliardy euro to i ekspozycję na ryzyko mamy odpowiednią.
No więc przybyliśmy na Targi, jeszcze przed swoim panelem (program), żeby wyczuć pismo nosem i posłuchać co wcześniej na różne tematy powiedzą menadżerowie z branży. I – o zgrozo ! I radoości mojej zaraz odniosłem wrażenie, że i producenci wódeczki, i jabłek (nie znajdziecie ich, jak usłyszałem w naszych magazynach, zgadnijcie gdzie pojechały ?) i serów i mięsa mówią przede wszystkim o ryzyku , a więc zagrożeniach i szansach, które się przed ich biznesami szykują. Choćby regulacje i compliance z nimi, to klasyczne wyzwanie dla polskiego producenta, choć dziwić mogłyby narzekania, że polski biznes spożywczy tak potężny nie może wytworzyć lobby mającego wpływ na stanowione prawa. Ale zaraz też wyjaśniono słuchaczom, że z stowarzyszaniem się, tworzeniem grup producenckich, czy wspólnym zagranicznym marketingiem nie jest u nas najlepiej, znacznie gorzej niż u konkurencji, co mnie zresztą wogóle nie dziwi, bo jako chorobliwy społecznik i działacz ngo-sowy doskonale wiem, że naród u nas ze szkodą dla siebie, wogóle nieskory do jakiś wspólnych działań.Czekając na swój panel dyskusyjny (i krążąc od czasu do czasu konsumpcyjnie po okolicznych stoiskach wystawowych, w końcu to targi żywności!) wysłuchałem kilku bardzo zajmujących prezentacji o różnych, często egzotycznych rynkach żywności (np. Kurytyba w Brazylii, 300 tys. osób pochodzenia polskiego ha ha, czeka na polski chlebek).
Dyskusja była też ożywiona, ryzyko żywnościowe ma wiele wymiarów, i powiem tylko, ze ostatnio mam takie ciągoty, żeby jednak nie obwijać w bawełnę i mówić głośno, że z zarządzaniem ryzykiem , tym systematycznym, ERM-owym jest u nas bardzo źlę, słabo. Oczywiście w panelu pojawiły się sugestie, że jednak sektor spożywczy to firmy nie aż takie wielkie, ale moim zdaniem zarządzanie ryzykiem może być skrojone na miarę i nikt przecież przy zdrowych zmysłach nie wymaga od producenta żywności (zwykle średniej i nie za dużej firmy), żeby tworzył jakiś skomplikowane departamenty zarządzania ryzykiem i proceduralne schematy, ale… przecież mały rejestrek ryzyka, każdy może sobie drapnąć i ryzykami systematycznie zarządzać !
A tak wogóle, to gdzieś przeczytaliśmy, lista typowych ryzyka z biznesu spożywczego i wysokiego haj-techu jest prawie taka sama: i globalizacja i polityka i waluta i technologia i regulacje i polityka. No więc jest co konsumować (dobre, po polskie!) i jest ryzyko do zarządzania.
Ryzyko żywnościowe powróci…
Pliki cookie Aby zapewnić sprawne funkcjonowanie tego portalu, używamy pliki cookies („ciasteczka”). Jeśli nie wyrażasz na to zgody opuść portal.