Okres mamy niby to kanikuły i można by się spodziewać ogólnego relaksu i spowolnienia. Inna sprawa, że czasy są nadzwyczajnie nadzwyczajne i nic już nie będzie tak, jak przedtem. Ale, mimo wszystko zdziwić może dokąd się ludzie tak nieustannie śpieszą i jakie w ten sposób kreują ryzyka.
„Jak się człowiek śpieszy, to się diabeł (tfu!) cieszy” mówi przysłowie z ryzykonomicznego kanonu ludowych i biznesowych mądrości. A myśli takie nachodzą skromnego autora pedałującego, kiedy na ścieżkach rowerowych miast wy-relaksowanej braci cyklistów napotyka masy spieszące się gdzieś w dzikim pędzie, ogarnięte imperatywem wyprzedzenia każdego kto – jest – przed.
„Jak się człowiek śpieszy, to się diabeł (tfu!) cieszy” mówi przysłowie z ryzykonomicznego kanonu ludowych i biznesowych mądrości.
Nie wierzycie? Spróbujcie. Ale, nie będziemy tu „wałkować” ryzyk w ruchu drogowym, bo jaka szkapa jest każdy widzi, choć powyższa obserwacja jasno wskazuje, że narodowa pogarda dla bezpieczeństwa ruchu drogowego nie zależy bynajmniej od rodzaju pojazdu.
Z samochodów rozciąga się równo na bicykle, a z rozwojem techniki, na e-hulajnogi, e-rowery, a wkrótce i zapewne rakietowe drony. Winne są „złe” drogi i znaki, usłyszymy po raz kolejny starą (nie)prawdę.
…I tylko znajoma młoda lekarka z SOR-u opowie o strasznych widokach zmasakrowanych kierowców jednośladowców przywożonych codziennie na pogotowie. No risk, no fun mówi inne ale już wyjątkowo głupie naszym zdaniem powiedzonko. Więc może jednak nie warto się tak śpieszyć?
Winne są „złe” drogi i znaki, usłyszymy po raz kolejny starą (nie)prawdę.
Już nie dlatego nawet, że nam nie – śpieszno, choć mamy wrażenie, że dzisiaj śpieszyć się po prostu trzeba i należy. Bo człek zagoniony budzi respekt, a kto w korpo pracował to i wie, że wrażenie bycia „spieszonym” jest jedną z klasycznych „taktyk pracowniczych”, podobnie jak zawalone papierami biurko.
Ale, skoro się już śpieszymy, to… śpieszmy się powoli!
Historia wszelkiego rodzaju, w tym biznesu pełna jest przykładów, jak pośpiech przyczyniał się do podejmowania błędnych decyzji. A te w końcu do katastrof wszelkiego rodzaju i wielkości. Challenger rozbił się, bo śpieszno go było wystrzelić, powstania wybuchały, bo śpieszno było podejmować działania, firmy „padały” bo nie było czasu na analizy i reaserche. I tak dalej, i tak dalej.
Pośpiech jest złym doradcą. Jeżeli wychodzisz spóźniony, przyjedź spóźniony. To rada praktyczna dla przedstawicieli i jadących do klienta. Dobra i sprawdzona.
Spieszymy się, bo czasy mamy „śpieszne” i ryzyka też dzieją się dzisiaj, prędko, pospiesznie. Stąd i w literaturze ryzykonomicznej znajdziemy propozycję dodatkowej miary ryzyka, oprócz prawdopodobieństwa i skutków, zwaną „szybkością ryzyka” (risk velocity).
Pośpiech jest złym doradcą. Jeżeli wychodzisz spóźniony, przyjedź spóźniony. To rada praktyczna dla przedstawicieli i jadących do klienta. Dobra i sprawdzona.
Bo ryzyko „szybkie” może być groźniejsze „od wolnego”. Trudno o lepszy przykład niż korona pandemia, co nam się zmaterializowała w iście szatańskim (tfu!) pędzie. Choć różni naiwni ryzykonomiści wciąż „smęcą”, że ostrzegali od dawna. Ale kto by miał ich czas słuchać, bądźmy poważni…
Spieszymy się, bo nie mamy czasu, albo i mamy dość czasu – poświęconego na czekanie. Ryzyko może być „szybkie” i na to możemy się zgodzić i łaskawie zaakceptować, ale na pewno nie może trwać długo. No, bo jakżeby tak!? Kto ma czas?
Stąd i media donoszą, że się ludzie w całej Europie i nie tylko buntują, że „tak dalej żyć nie można” i że „epidemia musi się skończyć”. Więc i my widzimy na fejsie coraz więcej ładnych fotek z zagranicznych wojaży znajomych, i nawet ze statków, bo „tak się dalej żyć w strachu nie da” i „wypocząć też trzeba”.
Ah, ktoż by miał czas czekać na koniec pandemii i tracić życie na słuchanie „up-date-ów” WHO czy ECDC i kolejnych „risk assessment-ów”, które wrednie straszą, że epidemia nie tylko się nie skończyła, ale i rozkręca się na dobre. Śpieszmy się! Życie jest krótkie i wakacje się „należą”. Choć przyznamy że zdanie ostatnie można odczytywać dwuznacznie, a może i przewrotnie…
Ten imperatyw pośpiechu opanował codzienność i najwyraźniej już nie zwolni. Wystarczy choćby lektura kolejnych doniesień o rozwojach Artificial Intelligence, gdzie skądinąd właśnie jeszcze „szybsza” szybkość jest główną „marchewką” i argumentem „za”.
Ale może wtedy, kiedy już nie będzie sensu się śpieszyć, bo maszyny i tak będą szybsze, powrócimy do starego, ludzkiego, słowa „wolniej” ?
Pliki cookie Aby zapewnić sprawne funkcjonowanie tego portalu, używamy pliki cookies („ciasteczka”). Jeśli nie wyrażasz na to zgody opuść portal.