Zupełnie niedawno Redakcja Bloga miała okazję uczestniczyć w sympatycznej imprezie w trakcie której, wdałem się w niezbyt zobowiązującą dyskusję nt. zarządzania kryzysowego. Interlokutor Redakcji (dalej już, jak widzisz będzie, drogi Czytelniku naukowo i ad rem…)wyraził wówczas swobodny pogląd, że Zarządzanie Kryzysowe jest całkowicie oddzielną dziedziną w stosunku do Zarządzania Ryzykiem.
Ponieważ napotykam się co krok na skutki takiego widzenia sprawy, popiłem, zagryzłem i zamyśliłem się głęboko….
Sprawa jest o tyle istotna, że dziwnym i na skalę chyba międzynarodową specyficznym zbiegiem okoliczności w Polsce Zarządzanie Kryzysowe jest nieporównywalnie, więc miażdżąco bardziej znane i „rozpoznawalne” niż Zarządzanie Ryzykiem.
Przyczyn tego stanu rzeczy jest wiele.
Przede wszystkim w Polsce funkcjonuje Ustawa o Zarządzaniu Kryzysowym, i bardzo dobrze, która obliguje różne organy administracji publicznej do powoływania komórek zarządzania kryzysowego, zatrudniania pracowników, przygotowywania stosownych Planów no i oczywiście, zarządzania kryzysami – gdy się już pojawią. Dość powiedzieć, że Ustawa ma bite 35 paragrafów, podczas gdy o Zarządzaniu ryzykiem w Ustawie o finansach publicznych są zaledwie 2 – i to niecałe.
Stąd plany reagowania kryzysowego to już standardowy dokument w administracji publicznej, podczas gdy plany zarządzania ryzykiem wciąż są niezmierną rzadkością. Powie ktos, że plany reagowania kryzysowego zawierają analizę ryzyka. Jednakże jej celem jest zarządzanie kryzysem, a więc extremalną sytuacją zagrażającą przetrwaniu organizacji, a nie ryzykiem o różnym stopniu oddzialywania.
Jednym z efektów takiego podejscia do problemu jest niedostrzeganie całego instrumentarium zarządzania ryzykiem, niezwykle pomocnego, a nawet niezbędnego w skutecznym zarządzaniu kryzysem.
Wygląda więc na to, że pojawienie się kryzysu, a więc z definicji totalnej katastrofy jest uznawane za bardziej prawdopodobne niż pojawienie się „zwykłego” ryzyka, które póki co nie zasługuje na uwagę. Stąd już tylko krok do karkołomnej konstatacji, że brak zarządzania ryzykiem dostarcza w efekcie służbom zarządzania kryzysowego dodatkowe zajęcie w postaci znienacka materializujących się kryzysów.
Zarządzanie Kryzysowe dotyczy również sektora przedsiębiorstw. Tu, jak się wydaje o przewadze zarządzania kryzysem nad zarządzaniem ryzykiem decydują liczni specjaliści od PiaR-owania kryzysów, którzy słusznie spostrzegli możliwość wejścia do gry i aplikacji wszelkiego rodzaju wiedzy „miękkiej”, jak to: budowanie zespołów, negocjacje,prezentacje, komunikacje itp. Wszystko oczywiście z przydomkiem „kryzysowe”.
Skoro już się tak metodologicznie rozpędziłem wspomnę jeszcze o kontekście Audytu i Jakości.
O relacji Audyt-Ryzyko pisałem już na Blogu wcześniej.
Jeżeli chodzi o Zarządzanie jakością to niewątpliwe Zarządzanie ryzykiem ma z nim wiele wspólnego. O zarządzaniu ryzykiem jest mowa w normach ISO, HACCP (no przecież: Hazard analysis !)czy AQAP.
Wydaje mi się jednak, że postrzeganie zarządzania ryzykiem jedynie jako obszaru zarządzania jakością może spowodować przeoczenie znaczenia zarządania ryzykiem i jak widać, nawet ISO się poniewczasie zreflektowała i stosowną normę ISO 31000 poświęconą przecież w całości ERM opracowała.
Poniżej, na zakończenie, zamieszczam transkrypcje graficzną mojej „barowej” dyskusji.
Ps.
Śpieszę uspokoić zainteresowanych, że rysunek nie oddaje w żadnym stopniu skali i znaczenia poszczególnych obszarów dla organizacji, a jedynie rodzaj zależności.
Pliki cookie Aby zapewnić sprawne funkcjonowanie tego portalu, używamy pliki cookies („ciasteczka”). Jeśli nie wyrażasz na to zgody opuść portal.