Branża finansowa już od dawna wygodnie zagościła w Sieci, są finansowe portale, finansowe reklamy i promocje, porównywarki; każdy bank czy towarzystwo ubezpieczniowe jest obecne w sieciach społecznościowych. Oczywiście Internet to olbrzymie źródło wiedzy o świecie, o ryzykach ważnych dla finansów, dostarczanej w czasie rzeczywistym, on –line. Nie mówiąc już o jaskółkach nowych modeli biznesowych, w tym całkowitej (?) wirtualizacji dystrybucji, co być może czeka nas już „za rogiem”.
No, więc maluje nam się tu wysoce optymistyczny obraz przyszłości mariażu finanse – Internet. Nic tylko płakać ze szczęścia, że Sieć jest i finanse zajmują w niej poczesne miejsce. Ale jako, że to tekst w rubryczce „ryzykonomia” musimy tu dolać trochę dziegciu, a w zasadzie nie trochę, tylko całą beczkę.
Nie możemy więc od razu nie wspomnieć, że mamy niestety, rosnącą liczbę naukowych ewidencji, że Internet oprócz wielu pożytków i innych mądrości, przynosi również wiele zagrożeń. Coraz częściej słychać wręcz dramatyczne pytanie: czy Internet czyni nas głupszymi (niż jesteśmy)?
Korzystnie z Internetu dramatycznie zmieniło sposób, w jaki zdobywamy informacje, przetwarzamy je (to proces zwany w zamierzchłych czasach „myśleniem”) i podejmujemy decyzje. Bo to właśnie Internet stał się dla nas podstawową „platformą” tych niezwykle ważnych życiowych czynności.
Łatwo można to zobrazować na przykładzie wyboru polisy ubezpieczeniowej. Zanim nawet postawimy pierwszy krok w celu nabycia polisy: włączamy komputer i rozpoczynamy surfing po sieci, przerzucając jedną stronę za drugą, „skaczemy” po linkach, kalkulujemy składki. Wchodzimy na fora, żeby dowiedzieć się, jak to „oni nigdy nie wypłacają po stłuczce”, podziwiamy kolejne akcje społeczne ubezpieczalni zatroskanych o bezpieczeństwo kierowców. I tak dalej i tak dalej i… na koniec dnia kończymy z wielkim bólem głowy i zastanawiamy się, że może wpadniemy jednak do znajomego agenta i ona nam to wszystko wyjaśni, jak ostatnio.
Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach, nie będzie podważać sensu zdobywania informacji w Internecie, bardzo dobrze, że tam są i jest ich tam dużo. Ale, czy aby nie za dużo? I czy sposób ich zdobywania nie wpływa, na nasz sposób myślenia?
No, więc już jakiś czas temu pojawiły się naukowe teorie, że sposób zdobywania i przetwarzania wiedzy ma kluczowy wpływ na pracę ludzkiego mózgu. A ponieważ mamy dziś erę Internetu, który dramatycznie zmienił naszą „pracy z informacją”, to możemy się spodziewać, że jakieś efekty „kognitywne”, poznawcze, tu na pewno będą.
I tak, mamy dowody eksperymentalne, że średni czytelnik Internetu spędza na jednej stronie ca. 10 sekund, po czym… skacze do kolejnej. W pewnym eksperymencie na amerykańskim uniwersytecie naukowcy podzielili studentów na dwie grupy. Jedna słuchała wykładu z otwartymi laptopami i innymi „mobiliami”, druga jak za prehistorycznych czasów miała do dyspozycji (o zgrozo) jedynie zeszyty i długopisy. Potem był test, z łatwym do przewidzenia wynikiem: grupa „internetowa” osiągnęła wyniki znacznie gorsze niż „tradycyjna”. O ile ten wynik nie zdziwi zapewne, to są i teorie mocno podparte na empirii, że nieustanne surfowanie, internetowy multitasking, brak koncentracji na temacie, ma wpływ na samą strukturę ludzkiego mózgu.
Badania naukowe potwierdzają, że w mózgu mamy do czynienia z nieustanną zmianą milionów połączeń neuronowych, i ten proces jest pod bardzo silnym wpływem naszego nowego, internetowego sposobu zdobywania i rozprzestrzeniania informacji. Jak dalej pokazują analizy, to wspominany już multitasking, wpisany dogłębnie w ideę Internetu powoduje, że mamy rosnące problemy z koncentracją na jednym zagadnieniu, a w efekcie z podejmowaniem przemyślanych i najbardziej trafnych decyzji.
Oczywiście dla nas, tak starych jak autor Ryzykonomii, to jest przysłowiowy „mały pikuś”, ale pomyślmy o nowych pokoleniach internetowych tubylców niewyobrażających sobie życia bez Internetu? Jak zmienił się ich sposób zdobywania i przetwarzania informacji, wyciągania wniosków z ręką na smartfonie? I gdzie są te ważne pozytywne skutki, choć są oczywiście dowody, że i umiejętność multitasking może się przydać. Ale tylko w pewnej specyficzne grupie czynności, jak na przykład pilotowanie pojazdu latającego. Bo o ubezpieczeniach nic w przytaczanych badaniach nie udało nam się znaleźć. Czy to, że zawalimy klienta tonami informacji, wraz i innymi tonami wysłanym mu przez naszą konkurencję, ułatwi mu podjęcie decyzji o zakupie najlepszej polisy ubezpieczeniowej czy zaciągnięciu najlepszego kredytu? Co nam w rzeczywistości daje sławne Big Data?
Zdaje się, że sami finansiści sądzą, że informacji nigdy za mało, więc jeszcze odsyłają nas do Internetu społecznościowego, który miałby nam pomóc w ogarnięciu tego całego informacyjnego bałaganu.
Niestety, nic bardziej z złudnego. Najwyraźniej z tej sieci, powiedzmy wprost z Facebooka, płynie jeszcze większa głupota. I znowu odwołujemy się do badań naukowych, coraz częściej cytowanych również, i nie bez powodu, przez źródła biznesowe. Jak donoszą na przykład włoscy naukowcy, którzy przez kilka lat analizowali zachowania na Facebooku, grupy społecznościowe formują się wokół podobnych sposobów widzenia świata, gromadzą osoby, które dzielą te same poglądy i uprzedzenia.
W efekcie klasyczne grupy znajomych, czy zainteresowanych tą samą tematyką, przyczyniają się do niezmiernie do jeszcze szybszego rozprzestrzeniania się…takich samych, „grupowych” poglądów. Wręcz samo utwierdzają się w swoich przekonaniach. Stąd z szybkością błyskawicy rozprzestrzeniają się różne spiskowe teorie, niczym niepotwierdzone fakty („nigdy nie płacą”), szerzy się dezinformacja, a często zwykła dyfamacja, hejt.
Świat dzieli się na „my” (mamy rację) i „oni” (wiadomo). O zgrozo, jak donoszą naukowcy, nawet próby dyskusji, podważania założeń przyczyniają się jedynie do utwierdzania grup w swoich jedynie słusznych poglądach. Dowód obalający grupowe teorie, staje się w rzeczywistości dowodem na potwierdzenie ich słuszności! Bo skoro ktoś próbuje podważyć nasze teorie, to muszą być one prawdziwe!
Potem następuje jeszcze większa polaryzacja stanowisk i podział świata na czarno-biały. Może to mieć
i ma jak widać gołym okiem wielkie implikacje społeczne, polityczne i biznesowe. Bo przecież „the social network” pełen jest biznesowego i antybiznesowego, w tym jak mówiliśmy finansowego, pi-aru.
Pliki cookie Aby zapewnić sprawne funkcjonowanie tego portalu, używamy pliki cookies („ciasteczka”). Jeśli nie wyrażasz na to zgody opuść portal.