Lengyel, Magyar ket jo borat, czyli Polak, Węgier dwa…
Dlaczego lubię Węgry i Węgrów?
Na Węgrzech pierwszy raz byłem chyba w 1994 roku, jeszcze z plecakiem jadąc przez trzy granice sypialnym, kiedy na każdej granicy polskiej, czechosłowackiej i węgierskiej budzili nas natarczywi celnicy… Chodziłem wtedy pierwszy raz po Budapeszcie, potem znalazłem swoje ulubione miejsce nad północnym, pięknym (nie mylić z południowym) brzegiem Balatonu. Do tej pory byłem w kraju naszych bratanków coś 5 razy, także biznesowo i na pewno tam wrócę, bo to miejsce, do którego mam prawdziwy sentyment i co dziennie przekonuję się, że uzasadniony.
Truizmem jest powiedzieć, że narody polski i węgierski łączą wyjątkowe więzi przyjaźni i gorzka jest bardzo obserwacja jak w ostatnich latach na fali prymitywnej, tabloidowej i obcej naszej narodowej tradycji propagandy zapominamy o jedynych prawdziwych przyjaciołach, bo jeżeli są tacy na bożym świecie wogóle są to są nimi na pewno Węgrzy. Udowodnili to dobrze.
Historia przyjaźni polsko – węgierskiej jest dosłownie stara jak świat. I choć tradycyjna przypowieść, że Adelajda siostrą Mieszka I była matką Świętego Stefana, pierwszego koronowanego króla Węgrów okazała się apokryfem, to historie Polski i Węgier są splecione przez wieki w wielopoziomowym uścisku. No więc nie będziemy się tu rozwodzić ani nad średniowiecznymi nieustannymi koligacjami i aliansami, węgierskimi żakami masowo na Jagiellonce, sojuszami i czasami też, najazdami. Ani wspominać o królu Stefanie Batorym, o którym mówił nawet staromodny dziecięcy wierszyk. Truizmem jest mówić o powstaniach niepodległościowych, generale Bemie i Sandorze Petofim, Dembińskim, Polskim Legionie, czy Mihaly Kovacs-u, który z Pułaskim
walczył za wolność w Ameryce (i zginął podobnie). Ale niech ktoś nie myśli, że Węgrzy mają wobec nas jakiś dług. Jest wręcz odwrotnie i mało o tym niestety kto w Polsce pamięta. Bo kiedy w 39-tym Hitler zażądał od Węgier udziału w inwazji na Polskę premier Węgier odpowiedział…
Zresztą to sprawa ciekawa, że nasi bratankowie mieli chyba zawsze bardziej realistyczne podejście do rzeczywistości, bo pomni własnych słabości wybrali kolaborację, zamiast tak jak nasi jak zawsze optymistycznie i „jakośtobędzie” przywódcy wydać naród na bezprzykładną rzeź, gwałty, zniszczenie, kataklizm opiewane teraz na niekończącej się fali „odlotu rozumu”, jak to ładnie ujął w swej znanej książce Paul Johnson o intelektualistach jako „zwycięstwo przegranych”.
I żeby, kto nie myślał, że Węgrzy to tchórze, bo naród to waleczny jak żaden i co drugi mężczyzna ma tam na imię Attilla, nie przypadek to zdaje się jest. Więc jak trzeba było to i zastawiali przed Niemcami polskich partyzantów i choć do Powstania nie przystąpili to nigdy przeciw Polakom broni nie obrócili.
A ponad wszystko – o wstydzie, wstydzie – mało, kto pamięta i nic się o tym młodym nie mówi, że w trakcie II wojny na Węgrzech schronienie znalazło 140 000 tysięcy emigrantów z okupowanej Polski. I to, jakie schronienie! Na Węgrzech w czasie II wojny światowej działało 27 szkół podstawowych i nawet polskie Liceum w Balatonboglar ! Były biblioteki, drużyny harcerskie, Polacy otrzymywali schronienie, stały zasiłek, dzieciom umożliwiano naukę i studia. Nie mówiąc o kanałach ucieczkowych organizowanych przez Josefa Antalla zwanego Ojcem Polaków m.in. dla polskich żołnierzy idących na zachód, któremu jak wiadomo ciągle mamy coś do spłacenia. I to wszystko za płotem u Hitlera, nawet tamtejsze zeituingi pisały, że „trzeba skończyć z nieuzasadnionym sentymentalizmem Węgrów do Polaków”. I nie skończyli….
A Polacy nigdy zaciągniętych wtedy długów nie spłacili.
No, więc za co ja lubię Węgry….
Przede wszystkim mówię zawsze i wszystkim, że jeżeli my, Polacy mamy jakiś przyjaciół na świecie to są nimi Węgrzy i powinniśmy, jak to przyjaciele zawsze trzymać się razem. Bo prawdziwy przyjaciel nigdy cię nie zdradzi, szczególnie taki, który to i owo w przeszłości udowodnił.
No, ale na tym podłożu historyczno-wdzięcznościowych są i inne zupełnie trywialne tematy. Lubię Węgry bo lubię słyszeć, że przypadkowi ludzie odnoszą się do mnie z sympatią, ot po prostu dowiadując się skąd jesteś, nie myląc cię z Holandia, na przykład. Lubię węgierską kuchnię, a przede wszystkim, jakość i powszechność gastronomii i profesjonalną obsługę uśmiechającą się za najmniejszy napiwek. Lubię piękny Budapeszt i zawsze wspaniałą pogodę, tramwaje wodne na Dunaju i różne zakamarki w Budapeszcie. Lubię ugryźć sławnego dlaczegoś wśród turystów langosa, taką madziarską pizzę, choć nie aż tak żeby zjeść całego. Lubię przepiękny Balaton, spokojny i tak teraz czysty, że aż pozazdrościć (o ciepłej wodzie nie wspominając.) Bawi mnie też język niezrozumiały kompletnie, gdzie nazywają nas „lengjelami” tak jak w tym sławnym powiedzeniu o przyjaźni:
„”Lengyel-magyar két jó barát / Együtt harcol s issza borát / Vitéz s bátor mindkettője / Áldás szálljon mindkettőre.” Polak – Węgier…
I nie było nic o zarządzaniu ryzykiem tym razem, tak wyszło…
Balatońska impresja…
Langos (jedna z wersji)
Pliki cookie Aby zapewnić sprawne funkcjonowanie tego portalu, używamy pliki cookies („ciasteczka”). Jeśli nie wyrażasz na to zgody opuść portal.