Media są dzisiaj zawalone informacjami o epidemii wirusa z chińskiego Wuhan, czy jak woli go nazywać WHO, Światowa Organizacja Zdrowia Narodów Zjednoczonych, COVID-19.
Polska do tej pory była wolna tej choroby, chociaż od razu postawimy taką tezę: wirus w Polsce już jest, albo pojawi się lada chwila.
Skąd ta pewność? Chociażby z faktu wybuchu najnowszego ogniska epidemii w niedalekich Włoszech, tłumnie odwiedzanych przez polskich narciarzy, ale przecież nie tylko. Bo kontaktów turystycznych, biznesowych i „zwykłych” mamy z Italią całą masę.
Skądinąd samo pojawienie się tak dużego ogniska epidemii we Włoszech (na dzisiaj 25.02 jest 229 stwierdzonych przypadków i 7 zgonów) jest sprawą wciąż tajemniczą. Pokazuje jak łatwo mogą pojawiać się kolejne ogniska epidemii. Oprócz Włoch, oczywiście poza Chinami, najwięcej przypadków zanotowano w Korei Południowej i Iranie, ale zachorowania odnotowano już w kilkudziesięciu krajach.
Czy to już pandemia czyli globalna epidemia? WHO powstrzymuje się z tym „ogłoszeniem” ale zdaje się wszyscy spodziewają sie tego w ciągu najbliższych dni…
Aktualną mapę zachorowań można śledzić na przykład pod tym linkiem
https://gisanddata.maps.arcgis.com/apps/opsdashboard/index.html#/bda7594740fd40299423467b48e9ecf6
Może się komuś nie spodobać takie jasne postawienie sprawy, ale znajomość historii i doświadczenie wskazują na zasadność tej tezy, żeby nie powiedzieć aksjomatu. Teraz, gdy już mamy jasność w tej kwestii, czas na diagnozę sytuacji.
O nieuniknionej globalnej pandemii mówi się na świecie od lat co najmniej trzydziestu, a to jeszcze w związku z kolejnymi epidemiami Eboli w Afryce, „odkrytej” przypomnijmy, w latach 70-tych. Ciekawy scenariusz rozwoju pandemii zobaczyć można było w hollywoodzkiej „Epidemii” z Dustinem Hoffmanem z tym, że jak to w Hollywood bywa, wszystko musiało skończyć się dobrze. Choć w życiu – nie musi.
Od razu trzeba wskazać, że przyczyny wzrostu epidemicznego zagrożenia są dzisiaj w zasadzie dwie. Jedna , pojawienie się nowych chorób, na które (póki co) nie ma lekarstw i szczepionek.
Tak bywało już przecież od pradziejów, ale obecnie mamy do czynienia z pojawianiem się nowych zagrożeń wykreowanych przez cywilizację, zanieczyszczenie środowiska, nieograniczone stosowanie antybiotyków, przemysłowe hodowle, a i teorii spiskowych nie brakuje. Z tego punktu widzenia, możemy być pewni, że przed ludzkością nowe zarazy, co najgorsze dzisiaj jeszcze nie znane. Sławny coronavirus COVID-19 w terminologii WHO znany już jest, ale szczepionki póki co na niego nie ma.
O nieuniknionej globalnej pandemii mówi się na świecie od lat co najmniej trzydziestu, a to jeszcze w związku z kolejnymi epidemiami Eboli w Afryce, „odkrytej” przypomnijmy, w latach 70-tych
Druga przyczyna, także w „trendzie wzrostowym” to globalizacja i możliwość wybuchu globalnej epidemii (czyli pandemii) stąd wynikająca. W 2003 roku, kiedy zmagano się z epidemią SARS według Światowej Organizacji Turystyki ONZ (UNWTO) na świecie przewieziono 691 milionów pasażerów. W 2018 było to 1,4 miliarda! Taki ruch ludności daje nieograniczone możliwości transferu chorób w skali globalnej i najwyraźniej mamy właśnie do czynienia z taką sytuacją.
Ba! Najwyraźniej także turystyka sensu stricto staje się sposobem transferowania wirusów, jak COVID-19. I tak, od kilkunastu dni świat śledzi losy pasażerów wielkiego wycieczkowca Diamond Princess. Na jego pokładzie odnotowania już ponad 540 przypadków zakażenia wirusem, spośród 3600 pasażerów, którzy zostali „zamknięci” na statku w porcie Jokohama.
Choć niektóre państwa, jak USA wywożą do swoich krajów (i poddają kwarantannie) swoich obywateli z „Księżniczki”, to na myśl przychodzą horrory grozy, co tam się jeszcze może wydarzyć. Inna sprawa naukowcy z uwagą obserwuje to statkowe „laboratorium” epidemii (choć pewnie brzmi to strasznie), bo wbrew pozorom wciąż zbyt mało wiadomo, jak przenosi się wirus, kto i dlaczego choruje i oczywiście najgorsze: jaka jest śmiertelność wśród zarażonych, „mortality rate”.
Najwyraźniej także turystyka sensu stricto staje się sposobem transferowania wirusów, jak COVID-19.
To zresztą jeden z kluczowych wskaźników zagrożenia epidemią, bo w przypadku SARS sięgał on 10%, a oficjalne dane w przypadku COVID-19 mówią o może 2-3 %. Tu oczywiście pojawia się szereg wątpliwości na ile dane z Chin są prawdziwe i wiarygodne. Te liczby poddawane są jednak w wątpliwość na świecie szczególnie, że wolność przepływu informacji w Państwie Środka jest ograniczona i władze mogą celowo pomniejszać rozmiary epidemii, która ma już wielkie skutki, także gospodarcze. Stąd niektórzy eksperci sugerują, że i liczna zakażonych i sam wskaźnik umieralności może być wyższy i sięgać nawet powyżej 4 %.
To zresztą jeden z kluczowych wskaźników zagrożenia epidemią, bo w przypadku SARS sięgał on 10%, a oficjalne dane w przypadku COVID-19 mówią o może 2-3 %.
Choć epidemia jest skoncentrowana w Chinach pojawiają się kolejne przypadki na całym świecie. Jak donosili dziennikarze brytyjskiego programu Channel 4, którzy zlecili badanie opinii pracowników wielkiego londyńskiego lotniska Heathrow, aż 87 % z respondentów stwierdziło, że system zabezpieczeń ma liczne luki i pozwala się przemieszczać w sposób niekontrolowany.
Według niektórych epidemiologów epidemia grozi zakażeniem nawet 60% globalnej populacji. Jeżeli to nie jest dostatecznie obrazowe, wyobraźmy zarażenie coronavirusem 60% ludności Warszawy i pomnóżmy to razy „mortality rate” optymistycznie, 1 %. To przy ca. 2 milionach mieszkańców daje 1,2 miliona chorych i 12 000 zgonów.
Brzmi to strasznie i przerażajaco, ale jak twierdzą epidemiolodzy lepiej jest dmuchać na zimne i przywołują pamięć epidemii grypy hiszpanki, która zaraz po Wielkiej Wojnie zabiła na świecie co najmniej 20 milionów ludzi.
Pliki cookie Aby zapewnić sprawne funkcjonowanie tego portalu, używamy pliki cookies („ciasteczka”). Jeśli nie wyrażasz na to zgody opuść portal.