Piękna i obrazowa jest lingua franca korporacji ! Język niezrozumiały dla neofitów wielkiego biznesu i chętnie przyjmowany i powtarzany po osiągnięciu kolejnych stopni wtajemniczenia. Ale też nie ma się co obruszać na te językowe komplikacje, bo odzwierciedlają one coraz bardziej złożoną „procesowość” i „systemowość” prostego onegdaj przekładania i księgowania fakturek i innych dokumentów i sprawozdań, które w miriadach ton (a raczej bajtów) krążą między departamentami korporacji.
Systemy ERP na dobre już zagościły w organizmach wielkich organizacji i nawet jeżeli złośliwcy (a gdzież ich nie ma !) potrafią je tłumaczyć jako „software against people” to przecież, poważnie mówiąc, żyć się już bez nich nie da. A nawet nie powinno, bo przecież mają one menadżerom pomagać w osiąganiu wyznaczanych przez zarządy KPI-ów.
Fonetycznie „kej-pi-ajów”, czyli wszelkiej maści finansowych, operacyjnych, ludzkich, technicznych Key Performance Indicators, Kluczowych Wskaźników Efektywności. Pan ma swoje „kejpiaje), i Pani ma i ja mam….No skromny autor niniejszy sam je sobie musi postawić, ale zdarza się, że inni też stawiają.
Co dopiero w wielkiej korporacji! Tam KPI-ów jest masa, na wszelkich możliwych szczeblach. Choćby po to, żeby „zrobić” MBO, Management By Objective, supernowoczesną formułę oceniania, czy wrócimy do domu z bonusem, czy jedynie jego rozmazaną przyszłą wizją.
Systemy ERP …nawet jeżeli złośliwcy potrafią je tłumaczyć jako „software against people” to przecież, poważnie mówiąc, żyć się już bez nich nie da.
A to wszystko w ramach procesowego zarządzania organizacją, bo bez procesu dzisiaj ani rusz. Że „proces” różni się od „projektu” to dzisiaj każde dziecko wie, a nie tylko Czytelnik Ryzykonomii . Gdyby jednak jakieś dziecko Ryzykonomię w ręce dostało, to wyjaśniamy, że „projekt” jest w zasadzie jednostkowy i niepowtarzalny, a „proces” to powtarzalny, uporządkowany ciąg działań na przykład w ramach tworzenia sprawozdań finansowych. No i jest też choćby klasyczny „proces” produkcyjny…
Z tym „procesem” (dalej wyjaśniamy wspomnianemu Dziecku, gdyby czytało) nie powinno być jak u Kafki, że nie wiadomo o co chodzi i dlaczego, tylko powinien on być sensowny, zaplanowany, sprawnie wykonywany. Choćby dzięki wdrażaniu wspomnianych ERP w celu – a jakże – osiągania założonych KPI !
Oczywiście cele można osiągać na różne sposoby, choćby delegując ich wykonanie do BPO, czyli Business Process Outsourcing, popularnych mordorów zalewających dzisiaj szkłem i betonem biurowców polskie miasta. Owe BPO umożliwiają wielkim korpo „optymalizację kosztów” procesów, głównie finansowo-księgowych, bo w zasadzie nie produkcyjnych. W tym wypadku mówilibyśmy o procesach łańcuchów dostaw, dla których ważne jest SCM, Supply Chain Management i słodki dla uszu ryzykonomisty SCRM – to samo tylko z „risk management”.
BPO „robią” wielkie procesy, w milionach powtarzalne, nic więc dziwnego, że stają na pierwszej linii wdrażania AI (Artificial Intelligence). A to już w procesowym wydaniu o dźwięcznej nazwie RPA.
W tym wypadku mówilibyśmy o procesach łańcuchów dostaw, dla których ważne jest SCM, Supply Chain Management i słodki dla uszu ryzykonomisty SCRM
Proszę nie mylcie jednak RPA z RPO! RPA czyli Robotic Process Automation, to sposób eliminacji ludzi… No dobrze, dobrze, „zastąpienia”, „uwolnienia od uciążliwych czynności” „umożliwienia im rozwoju osobistego na innych obszarach kulturalno-artystycznych” przez roboty.
Naturalnie nie myślcie, że RPA zobaczycie w mordorowym BPO, czy innej dużej organizacji ucieleśnione przez silikonowego C-3PO (tego tłumaczyć nie musimy! ) z nieustannym uśmiechem akceptującego 300% zwiększenie dziennych KPI. Roboty w procesach księgowych to wysoce wyspecjalizowane algorytmy, które „klikają” dziś na elektronicznych dokumentach wszelkiej maści, to co wcześniej „klikał” żmudnie człowiek.
Co prawda RPA jest wciąż w stadium początkowej ekspansji, ale z tego co słyszymy, zgodnie z prawami XXI wieku, będzie to niewątpliwie ekspansja błyskawiczna. Póki co więc mówi się, że RPA nie „zwolni” niepotrzebnych ludzi do domu na wspomniane zajęcia artystyczno-kulturalne (bo w zasadzie nikt nie wyjaśnia, co „zwolnieni” przez roboty ludzie, i nie tylko w BPO będą robić). Powstają za to nowe zawody, jak „pasterze robotów” do nadzoru i uczenia wciąż niedoskonałych robotów. Ale nie mamy wątpliwości, że szybko „to pójdzie” i za rok – dwa roboty lepiej nauczą się same.
Wreszcie, uczynią to w ramach wspomnianego RPO, Robotic Process Outsourcing, który to pożyteczny skrót na bonusa do dzisiejszej ryzykonomii dorzucamy…
Pliki cookie Aby zapewnić sprawne funkcjonowanie tego portalu, używamy pliki cookies („ciasteczka”). Jeśli nie wyrażasz na to zgody opuść portal.