….skoro o zarządzaniu ryzykiem strategicznym i o C-suitach była mowa i tu James utwierdzał nas w przekonaniu jak ważna jest rola leadershipu-u i risk kultury.
Dalej kol. James na bazie swoich doświadczeń wskazywał, że w ERM –ie równie ważne są mechanizmy kontrolne (controls) jak i korzyści (incentives) czyli namacalne korzyści dla całej organizacji i wszystkich z osobna .
Szczególnie o
incentives w zarządzaniu ryzykiem ( i chyba w każdym zarządzaniu) łatwo zapominać, a przecież nikt przy zdrowych zmysłach ryzykiem realnie nie będzie zarządzać jak marchewki przed nosem nie wyczuje.
Jako, że wszystkie elementy warsztatów były przykładami kraszone spodobała się nam się szczególnie historia, jak to kiedyś kol. Lama (wtedy CRO w GE Capital) Prezes tegoż MegaGigakoncernu osobiście we wdrożeniu ERM-u w GE wsparł.
Ów Prezes, człowiekiem czynu i
leader-em niemalowanym najwyraźniej będąc, na 2 dni niechętny
ERM -owi, kluczowy dla firmy (!) Departament zamknął , na szkolenie wysłał, po czym ultimatum niedowierzającym w korzyści z zarządzania ryzykiem menadżerom postawił :
albo Wy i ERM albo ERM bez Was…
Oczywiście skrajny to i zamordyczny przypadek przywództwa i controlsów, wcale do naśladownictwa nie namawiamy, jednak puenta tej opowieści była bardzo pozytywna dla value –added ERM.
Otóż kiedy kolejna odsłona kryzysu nastąpiła, GE wyszedl z niej dzięki zarządzaniu ryzykiem obronną ręką, a sam James jako CRO licznymi nagrodami przez zarząd firmy był doceniony.
American dream, czyż nie ?
W trakcie warsztatów usłyszeliśmy radę (z która się całkowicie zgadzamy) aby się żadnym standardem ERM na wyłączność nie ekscytować, bo każdorazowo ERM powinien być dostosowany do specyfiki firmy. A komplajansowe i podręcznikowe wdrożenia od A do Z już na początku skuteczne zarządzanie ryzykiem ugrabiają.
James również sporo się o apetycie i tolerancji rozwodził szczegolnie w kontekście polityki ryzyka bylo to istotne. Następnie o modelowaniu ryzyka była mowa.
I dobrze, bo tam gdzie trzeba (i można) o ryzyku kwantyfikowalnie i ilościowo należy mówić. Nieraz już się spotkaliśmy, że organizacja ryzyko tylko „na miękko” ocenia,a często po prostu dlatego, że jej się twardych danych nie chce gromadzić. A historia twardych danych to dla każdej firmy powinien być jak skarb największy, podobnie jak lessons learned, czyli nauka na błendah, o ty zresztą pisaliśmy już
kiedyś.
Ważne bowiem, żeby nam się cała analiza ryzyka w totalne ble-ble nie zmieniła , choćby w szukanie „black swans” czyli czarnych łabędzi, które gdzieś są, ale zmierzyć je i złapać szalenie jest trudno.
Całe zdarzenie sumując, to oprócz niezliczonych korzyści warsztat ten również potwierdził, że u tych, których pono gonimy dyskusja o zarządzaniu ryzykiem na kosmicznie różnym poziomie się toczy (James nas tu „pocieszał”, że on ten klimat sprzed 15 lat pamięta, choć również wspomniał, że na jego ostatnim speachu w Kuala Lumpur o ERM przybyało 500 top-menadżerów. Ech Żizn!)
Po warsztatach Naczelny Bloga miał okazję z prelegentem mniej oficjalnie dyskutować i kultywować kontakty koleżeńskie. Stąd wiemy, że kol. Lam do Polski obiecał powracać i mamy nadzieję, że o pierwszym CRO napiszemy jeszcze nieraz.
A na zakończenie miłe nam pamiątki z warsztatów do oglądu zainteresowanych P.T. Czytelników Bloga załączamy…