Zaczniesz wtedy nerwowo biegać po hali przylotów wypytując obsługę, która niechybnie skieruje cię do lotniskowego biura rzeczy zagubionych. Tak, tym razem w końcu padło na Ciebie. Ten moment musiał nadejść. I nadszedł ! W sumie sprawa może się wydawać prozaiczna, bo jest bardziej powszechna, niż może nam się wydawać, a jednocześnie to niemałe ryzyko dla każdego podróżnika. Dzisiaj, kiedy dosłownie co parę sekund gdzieś startuje lub ląduje samolot, a rocznie przewozi się ponad 6 miliardów pasażerów (dane z 2013 roku) i pewnie z kilkanaście miliardów sztuk bagażu, coś po prostu musi zginąć. Albo „na dobre” albo, co częściej bywa, zostanie wysłane nie tam, gdzie trzeba.
Jeżeli jeszcze nic wam nie zginęło, a macie jakieś wątpliwości, to po kolejnym locie zostańcie dłużej z waszą szczęśliwie odebraną walizką przy taśmociągu bagażowym, a kiedy wszyscy odejdą zobaczycie, że trochę „niczyjego” bagażu zawsze zostanie. To walizki tych nieszczęśników, które wysłano nie tam gdzie trzeba. A to przecież tylko część problemu. Problemu, o którym zarówno przewoźnicy, jak i porty lotnicze mówią niechętnie więc i statystyki są fragmentaryczne. Istniejące mówią na przykład, że każdego dnia na świecie w destynacjach nie pojawia się 90 tysięcy walizek, a przyczyny są w sumie dość niewyszukane. Współczesne, skomputeryzowane systemy automatycznego sortowania bagażu są tyle wyrafinowane, co niedoskonałe i to one są odpowiedzialne za ca. 50 % przypadków zgubień, a pozostałe… no pewnie różnie to bywa, bo doktoratów na temat specjalnie się nie pisze.
Chociażby klasycznym czynnikiem ryzyka są przesiadki, ale pewnie też nalepka z kodem niewłaściwie odczytana prze skaner sortownika, czy niedbalstwo niewysoko opłacanego pracownika. I tak dalej. Szukając „winnych” dowiemy się też na przykład z danych Europejskiego Stowarzyszenia Linii Lotniczych (AEA), że w gubieniu bagażu w Europie prym wiodą największe lnie lotnicze, w sumie logiczne, w pierwszej dziesiątce średnia zagubień wynosiła od 10 do aż 20 % u prowadzącego w rankingu.
Jedna piąta „trafienia” to istotne ryzyko w podróży, więc dobrze wiedzieć co dalej robić, choć doświadczeni podróżnicy „temat” mają na pewno „przećwiczony” i ryzykiem bagażowym zarządzają. Mówiąc najprościej, bez trudu zlokalizujemy na lotnisku odpowiednie okienko („lost luggage”) gdzie będziemy mogli zgłosić nasz problem, który zostanie szczegółowo opisany w stosowanym raporcie (Property Irregularity Report).
Jak donoszą źródła różne linie oferują również krótkotrwałe zapomogi (lub pokrywają koszty) na podstawowe zakupy podróżnych, zwykle do 100 dolarów, choć w popularnych dzisiaj tanich połączeniach europejskich raczej nie ma na to co liczyć. Nie mówiąc o tym, że coraz więcej pasażerów w podróże „upycha się” w bagaż podręczny, który z natury zawsze jest „pod ręką”. Jeżeli wasz bagaż jednak do was nigdy nie dotrze, to macie roszczenie do przewoźnika, na dzisiaj z górną granicą w Europie 1223 euro, ale musicie jeszcze udowodnić rachunkami tak cenną wartość waszych walizek.
No więc, póki co zdenerwowani na lotnisku (albo już doświadczeni, niezdenerwowani), podajecie dane swoje i swojej walizki i…czekacie aż się, miejmy nadzieję, szczęśliwie znajdzie. Według danych 85 % bagażu dociera do adresata w wciągu 48 godzin, dowieziona na podany przez was adres, gdzie czekajcie. Ale też niestety, 2 % nie dotrze do nas nigdy zniszczona lub zanonimizowana w czeluściach lotniczych magazynów. Dorzućmy jeszcze informację, że aż 16 % walizek nie zostaje najzwyczajniej w ogóle wysłana z lotniska startowego, zaprawdę zadziwiająca jest ta ryzykonomiczna walizkologia!
Ryzyko grupa „podróże” jest do zarządzania i tyle dotkliwe, co pouczające dla naszego zarządzania ryzykiem wogóle. Z jednej strony przychodzi na myśl dodatkowe ubezpieczenie bagażu oferowane przez wszystkich chyba ubezpieczycieli, zarówno w pakietach jak i oddzielnie. Ale w sumie zgubienie bagażu to przede wszystkim przeżycie dość niemiłe, pewnie nie tyle z powodów finansowych, co z tytułu pozbawienia nas mówiąc trywialnie (ale szczerze) zapasowych majtek, i koszuli na zmianę. A wylądujcie z dość chłodnej Polski gdzieś, gdzie akurat grzeje 40 stopni, to będą dopiero podróże…
No, więc dobrze jest być przygotowanym, a z każdego zmaterializowanego ryzyka płynie cenna nauka; „lessons learnt” jest istotą ryzykonomii i w biznesie i w prywatnym życiu. Na pewno dobrze jest mieć w bagażu podręcznym jakiś „zestaw przetrwania”. A już na pewno nie zapomnijcie o ładowarce do telefonu, bo inaczej nigdy się do was z odnalezionym bagażem nie dodzwonią! W ostateczności przekonacie się, że aż tak wiele garderoby wzorem pradziadów do życia nie potrzeba i to jest pewien wątek edukacyjny całej sytuacji, chwila filozoficznej refleksji nad zapędami naszej konsumpcyjnej rzeczywistości.
A przede wszystkim zachowajcie spokój (łatwo powiedzieć). To tylko kolejna przygoda podróżnika, którą opowiecie znajomym po powrocie, zerkając czule na znalezioną szczęśliwie i szybko dowiezioną walizką. Czego Czytelnikom i sobie nieustannie życzymy.
Pliki cookie Aby zapewnić sprawne funkcjonowanie tego portalu, używamy pliki cookies („ciasteczka”). Jeśli nie wyrażasz na to zgody opuść portal.