Szpitalne zarządzanie ryzykiem….
Bardzo jest dla mnie rzeczą intrygującą, a skądinąd wcale nie zaskakuje, jak dużą popularnością, (sądząc po statystykach) cieszą się na tym blogu teksty dotyczące zarządzania ryzykiem w szpitalu, „służbie zdrowia” jak się to onegdaj mówiło. Zasadniczo to nie dziwi bo podobnie jak w przypadku „padnięcia” twardego dysku w komputerze wszyscy byliśmy, jesteśmy albo będziemy chorzy. Jednak elementarne powody tej popularności tematu, jak podejrzewamy, są podstawowe i dwa.
Jeden jest taki, że teksty o szpitalnym ERM-ie czy Healthcare risk management (jak makaronizują za granicą)
opatrzam podstępnie znaczkiem czerwonego krzyżyka, który zapewne przyciąga spojrzenie. Poza tym jak sądzimy niejeden konsultant chciałby się coś o medycznym zarządzaniu ryzykiem nauczyć, żeby potem i pouczyć innych, co ma pewne uzasadnienie bo szpitali u nas dość.
Mamy też taką choć przyznamy nikła myśl, że czytają Ryzykonomię i zgłębiają temat zarządzania
ryzykiem i w szpitalach (pozdrawiamy znajomych!) choć musimy tu zmartwić podpatrujących konsultantów, że wg. naszych całkowicie nieempirycznych i określonych nieustalonym poziomem ufności analiz wynika, że ryzykiem w sposób zintegrowany, ERM-owy i HRM-owy zarządza c.a 0,000000000200002 rodzimych szpitali. Można więc to dwojako interpretować, jak to w ryzykonomii bywa: jako szansę i zagrożenie.
Oczywiście, niech się zarządzający medycyną nie obrażają wiemy doskonale, że różne elementy zarządzania ryzykiem są i były no i jest oczywiście zarządzanie jakością co do którego możnaby poczynić różne obserwacje a coraz częściej i certyfikacja, ale… mówimy o ERM-e, zarządzaniu ryzykiem zintegrowanym. A nie o czymś innym.
(źródło: Eurobarometr)
Jak Czytelnik widzi ile to można naklepać o swojej własnej popularności, jak by ona nie była, choć musimy wyznać, że zwabieni ostatnio niezliczonymi medialnymi oh-aha-mi nad blogiem znanej blogerki-wiadomo-jakiej cichaczem przejrzałem sobie liczne komentarze pod losowo wybranym wpisem tamże i miód się tam lał takimi strumieniami, że wzięła nas po raz kolejny fala zazdrości, czy i na Ryzykonomię nie zacząć miodu wylewać, nawet jak nie prawdziwego, to sztucznego, choćby własnymi rękami. W sumie co za różnica kto i co pisze szczególnie, że jak donosi prasa już niedługo pisać będą za nas roboty.
No więc, wracając jednak do tak oczekiwanego przez Czytelników (tych którzy jeszcze wytrwali) „adremu” to bardzo ciekawą koncepcją choć nie stricte risk manadżmentową jest analiza szpitalnych tak zwanych „near misses” – na polski my akurat tłumaczymy jako „prawie zdarzenia”.
Analiza (także przyczynowo skutkowa, RCA) tychże near misses wychodzi, mówiąc uczenie, naprzeciw jednej z podstawowych wytycznych zarządzania ryzykiem jakim jest uczenie się na błędach. I sukcesach też nawiasem mówiąc. Kocepcja ta zresztą ma obszerne zastosowanie we wszystkich, nie tylko szpitalnych organizacjach.
Także, near misses należy odpowiednio rejestrować i analizować, a czym jest/są film ten wszystko Wam opowie…
Pliki cookie Aby zapewnić sprawne funkcjonowanie tego portalu, używamy pliki cookies („ciasteczka”). Jeśli nie wyrażasz na to zgody opuść portal.