Znowu zaszalejemy, i lekko odpłyniemy od standardów, metod, technik, dobrych praktyk zarządzania ryzykiem a także od obiecanego obalania paradygmatów…Ale czy kto zarządza w Polsce ryzykiem w wakacje…
UUUps , przepraszamy Wierni Czytelnicy !!!
Więc, pozostając w ogólno-ryzykonomicznym, wakacyjnym
nastroju przemyśleniowym parę słów o wydarzeniu, które jest dla nas co roku jaskrawą łuną na firmamencie Braku kultury zarządzania ryzykiem w Narodzie.
To wydarzenie to Powstanie Warszawskie, bo właśnie kolejna
jego rocznica. Nas najbardziej zawsze uderza dysonans tego wydarzenia, a więc obraz katastrofalnie przeprowadzonej operacji wojskowej (?) opartej na błędnych założeniach i przesłankach, źle zaplanowanej i przygotowanej i zakończonej
kompletną taktyczną i strategiczną porażką we wszystkich wymiarach zestawiony z propagandową ideą zwyciężenie przez
porażkę i udawania czy to z nieświadomości czy to z innych powodów, że tak być MUSIAŁO.
Zarządzania ryzykiem tu nie było żadnego a nawet jeżeli, ten
i ów próbował jakieś ryzyka
zauważać, to z różnych przyczyn, czasem jak się wydaje całkiem świadomie obiekcje zostały przez dowodzących Powstaniem pominięte, zlekceważone. Słowem „na koń wsiędziem i jakoś to będzie” w najczystszej
postaci – tylko konia też nawet nie było za to z drugiej strony straszni i bezwzględni przeciwnicy. Jak to na wojnie zresztą, bo wojna to nie Czterej Pancerni.
I pies.
Jednostkowym, a więc zawsze najbardziej przemawiającym przykładem czystego surrealizmu Powstania są
dla nas wydarzenia na Placu Narutowicza (na pewno niejeden z P.T. Czytelników bloga mija często to miejsce) gdzie tłum powstańców napuszczony przez swoich szalonych dowódców miał zdobyć broń na wrogu. GOŁYMI RĘKAMI.
Bieg na czekające już, ufortyfikowane, najlepsze na świecie niemieckie karabiny maszynowe MG 34 (900 strzałów/min) i MG 42 (1200 strzałów/min) zakończył się po kilkunastu
metrach trudną do wyobrażenia jatką, ręce, nogi, głowy, wnętrzności, kto jest nieco obeznany z militariami i ma odrobinę wyobraźni, zrozumie. O tej histprii polecamy także ten link i różne artykuły tamże :
Oczywiście podobnych historii było wiele, równie głupich i
jeszcze głupszych. Albo Antki Rozpylacze, wysyłanie dzieci na wojnę przeciw uzbrojonemu po zęby okrutnemu wrogowi, duma
narodowa, pisał o tym choćby Łubieński, ani triumf ani zgon, nawet widzieliśmy gry planszowe się ukazały, zgroza, wara od naszych dzieci, dyletanci ! Grajcie sami w gry planszowe. Wojna to planowanie, logistyka i zarządzanie, zajęcie dla specjalistów. Plus trochę bohaterstwa i tchórzostwa jednako.
Ktokolwiek zapoznany z wojskowością myśli z przerażeniem o
mitach o tygrysach na visach i trwaniu powstania tak naprawdę sztucznie przedłużanego przez naszych wrogów. To przecież wiadomo od dawna. Elitarne dywizje pancerne SS, ciężki sprzęt, mogły pozamiatać raz-dwa. Tylko po co? Artyleria, głód, bombardowania, gołebiarze, dzicy kałmucy wystarczą. A Stalinowi w to graj. O dramacie ludności cywilnej 200 tysięcy wyrżniętych, eh….Oni nie występują na rocznicach nie noszą opasek jak liczne zastępy bohaterów, bo jak już zauważył Hemingway zadziwiające jak wielu nie-bohaterow na wojnie ginie, a ilu bohaterów przeżywa. A Miasto zrównane z ziemią…
Najgorsze w tym wszystkim jest brak jakichkolwiek lessons
learned. Z projektu Porażki w imię fałszywej martyrologii, interesów i interesików małych mężyków stanu,
małych idejek i zwykłego braku wiedzy tworzy się wręcz Dobrą Praktykę bo „Gloria victis”, co za oksymoron , co za
niepraktyczna złuda, powiedzcie to posiekanej na miazgę młodzieży na Placu Narutowicza.
Na koń znowu wsiędziem i…. jakoś to będzie !