Oczywiście już pierwszy rzut oka potwierdza, że związki nieposkromionej wojennej aktywności ludzkości z ryzykiem są rozliczne i niezwykle istotne. I nie można powiedzieć, żeby nie dostrzegano tego przykrego faktu w ogóle, bo choćby w ostatnim raporcie World Economic Forum „Global Risk 2015” to właśnie „konflikt państwowy” jest wymieniony jako no. 1 ryzyko 2015 w wymiarze prawdopodobieństwa, a no. 4 w skali oddziaływania i założyć się można, że o ile ocena pozostałych analizowanych globalnych ryzyk wzbudziła liczne dyskusje, to w tym przypadku panowała zgoda, zagrożenie jest i to rosnące, chyba największe od lat wielu.
„Żyjemy w społeczeństwie ryzyka” to paradygmat funkcjonowania współczesnych społeczeństw i gospodarek, a ryzyka związane z wojną istnieją i powinny być zarządzane. I choć nie starczy miejsca w tym tekście, to zadeklarować trzeba, że w myśleniu sił sprawczych tego świata o konflikcie zbrojnym, jego przyczynach, wymiarach i skutkach niezwykle znaczenie nabrało od jakiegoś już czasu podejście identyczne do biznesowego zarządzania ryzykiem (i vice versa). Polityczni stratedzy, doradcze think-tanki wykorzystują koncepcje, aparat pojęciowy i techniki postępowania jednoznacznie kojarzone z zarządzaniem ryzykiem.
O identyfikacji ryzyk, ocenie prawdopodobieństwa i skutków, postępowaniu z ryzykiem możemy wyczytać w opracowaniach ministerstw obrony Stanów Zjednoczonych, NATO i zapewne Rosji i Chin (gdybyśmy tylko mogli je przeczytać). To, jak zauważają znawcy przedmiotu wielka zmiana paradygmatu z myślenia o „bezpieczeństwie”, do myślenia o „zarządzaniu ryzykiem”. Zmiana choćby taka, że „bezpieczeństwo” jest definiowalne o wiele łatwiej niż „ryzyko”, które ma wiele wymiarów (politycznych, gospodarczych, społecznych) i bywa bardzo trudne do mierzenia, a metody zarządzania ryzykiem, także militarnym, mogą być w dzisiejszym skomplikowanym i globalnym świecie różnorakie. I u nas, jeżeli dobrze poszukać, w oficjalnych dokumentach coś z tego myślenia „o ryzyku” przebija się do myślenia najwyższych Czynników. Niestety, wciąż więcej można usłyszeć o bezpieczeństwie niż o ryzyku. I szczerze mówiąc, wolelibyśmy poziomu tych opracowań nie oceniać; dość dodać, że jeszcze niedawno duży taki raport „o bezpieczeństwie” z imponującą listą autorów (nas tam nie było) deklarował, że żadne ryzyko wojenne w dającej się przewidzieć przyszłości nam nie grozi.
Oczywiście zarządzanie ryzykiem ma różne inne, bardziej przyziemne, „techniczne” i nawet ubezpieczeniowe wojskowe konotacje. Choćby takie, że wojsko to olbrzymi kawałek każdego państwowego budżetu. Raz mniejszy, teraz większy, gigantyczne środki finansowe, projekty i procesy narażone na wszystkie możliwe do wyobrażenia ryzyka biznesowe. Dostrzeżono to już dawno w armii USA gdzie istnieją szczegółowe i rozbudowane regulacje dotyczące zarządzania ryzykiem w wojsku (np. CRM, Composite Risk Management), a w tym oczywiście w obszarze zakupów i zaopatrzenia, zarządzania personelem, prowadzenia projektów itd. Dość powiedzieć, że najnowsze programy zakupu nowoczesnego uzbrojenia nawet w Polsce idą w dziesiątki miliardów złotych, więc chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie powie, że nie ma tu ryzyk do zarządzania.
Podobne procedury zarządzania ryzykiem można znaleźć w całym NATO. Nasze wojsko ma mocą ustawy tak zwaną Kontrolę Zarządczą, dość oryginalny twór nawiązujący do amerykańskiej internal control (kontroli wewnętrznej) i standardów COSO, znanych skądinąd doskonale w sektorze ubezpieczeniowym. A w ramach kontroli zarządczej także zarządzania ryzykiem. Jak to wszystko w naszym wojsku działa, to temat na odrębny referat, do dyskusji przy wojskowej mocnej herbacie, na poligonie, przy ognisku…
A wracając jeszcze do armii amerykańskiej i tamtejszych procedur zarządzania ryzykiem, to myliłby się ten kto myśli, że pod gwiaździstym sztandarem wojsko rusza dzisiaj na wroga z tradycyjnym „uraaa…” z piersi, bez solidnej analizy ryzyka, oceny prawdopodobieństwa i kosztów – korzyści. Nawet przy planowaniu operacja wojskowych US Army stosuje się proste, ale pożyteczne techniki zarządzania ryzykiem, choć oczywiście, uspokajamy, w polu już się żadnych „kwitów” z mapą ryzyka nie wypełnia; planowanie jest królem zarządzania ryzykiem.
Wracając na rodzime podwórko i dla ubezpieczeniowców wojskowy kawałek tortu się znajdzie, choć oczywiści tematyka wojenna, to klasyczne wyłączenie odpowiedzialności ubezpieczyciela (są oczywiście wyjątki, jak ubezpieczenia na życie w Afganistanie czy Iraku). Ale też i majątek wojskowy przy pokoju to olbrzymie mienie do ubezpieczenia, polisy OC, komunikacyjne.
Jest jeszcze jedna, zdaje się istotna paralela między ubezpieczeniami i zarządzaniem ryzykiem a’la wojsko. „Trzeba było się ubezpieczać”, ta prosta ubezpieczeniowa prawda i tu, i tu wciąż niezbyt chętnie przejmowana jest u nas do wiadomości.
Pliki cookie Aby zapewnić sprawne funkcjonowanie tego portalu, używamy pliki cookies („ciasteczka”). Jeśli nie wyrażasz na to zgody opuść portal.