Ryzykomania to bez wątpienia już schorzenie, zapoznana jednostka chorobowa sprowadzająca się mniej więcej do tego, że gdzie byśmy nie poszli zaraz się zastanawiamy jakie i gdzie są tu ryzyka widoczne i ukryte. Stąd i z pewnym zdeggustowaniem obserwujemy dzieciaczki mknące przez majowe ulice na rowerach bez kasków na rolkach bez hełmów i ochraniaczy (wiadomo, nic się nie stanie, oj nudzą się na pogotowiach, nudzą) czy znosząc ironiczne niedowierzanie słuchaczy gromadnie odpowiadających „nie mam” na moje pytanie o gaśnice w domu (wiadomo, nie pali się) a nawet już pewne przerażenie, kiedy ktoś z szkolonych mimochodem rzucił „są tacy co i specjalne młotki do rozbijania szyb w samochodzie wożą” i odkrył że trafił na jednego z szaleńców, którzy poświęcili złotych polskich 18 na zakup tak kompletnie nieużyteczego przedmiotu.
To oczywiście zwykłe drobiazgi bo prawdziwą ucztą dla ryzykonomicznego oka jest wizyta na imprezie masowej, a szczególnie jeżeli jest to Puchar Polski 2015 i na Narodowym grają dwie drużyny (wiadomo, Górski!) którym kibicują najbardziej nienawidzący się kibole ever (przynajmniej tak zorientowani mi objaśnili) czyli Legia Warszaw i Lech Poznań.
Tak, tak bo właśnie w majowy weekend (majówka!) dzięki hojności przemiłych Sponsorów (pozdrawiam !!!) miałem okazję samopięć wziąć udział w tym jeżeli nie piłkarsko to na pewno interesującym dla
menadżera ryzyka wydarzeniu obserwowanym z vip-owskiej, hojnie zaopatrzonej w napoje i wypas strefy.
Wiadomo imprezy masowe to zawsze big risk, pisaliśmy o tym wielokrotnie
tutaj, bo to wiadomo i
mordobicia i śmiertelne podeptania i niszczenia mienia, choć może i u nas to już chyba historia, kiedy naprawdę trudno coś z tak dużą asystą opancerzonej po zęby Policji nabruździć.
Muszę tu jednak zauważyć, że „zwykły” kibic schodzi przy tak rozumianym zarządzaniu ryzykiem na drugi plan, dość powiedzieć, że rodzina z dziećmi zasuwa ekstra trzy okrążenia żeby dotrzeć na stadion i wysłuchuje różnych cieciowych (z całym szacunkiem) impertynencji, kiedy groźni (chyba) kibice są prowadzeni na skróty i z należytą atencją, jak na żony cezara przystało (no poniosła nas trochę ta licentia poetyka…). Ale może tak musi być ? Zabawne jest też jak oni te kilkadziesiąt chyba kilogramów rac przez te wszystkie (niby)warty przenieśli. Toż taka alkaida chyba by mogła na Narodowy i czołgiem wjechać, choć…pewnie by się jednak na Legię nie odważyła, to nie szczawiki z marines tu nie ma żartów…
Inna rzecz, która rzuciła się w oczy to kompletny chaos informacyjny, informacyjna „majówka”, choć trzeba przyznać informujących było aż nadto. I od razu człowiek się może zastanowić co by było, gdyby trybuny były wypełnione nie w 1/4 i zdarzył się jakiś big event. Hm….
Ale, ale żeby nie przesadzać z tą ryzykonomią (wyznaję, że osobiście chyba ciekawszym zjawiskiem dla mnie było to co działo się na opozycyjnych trybunach) i żeby dać trochę poczuć jak się na Pucharze Polski kibicowało, jaka to była majówka poniżej kilka impresji multimedialnych zamieszczamy...