Niby to żyjemy w społeczeństwie ryzyka i pojęcie „ryzyka” na dobre zadomowiło się w mowie profesjonalnej i potocznej. Ale zdziwiłbyś się Czytelniku, ilu ludzi albo o ryzyku nie wie, albo go nie zna, albo już nie pamięta. I „biznes” wcale nie jest tu wyjątkiem.
Pamiętam choćby, jak onegdaj, gdy zbierałem materiały do pracy doktorskiej, „polowałem” na różnych big i small bossów, żeby ich o ryzyka wypytać, co skądinąd wcale takie łatwe nie było. Więc kiedyś na pewnej biznes-konferencji, kiedy już pewnemu Prezesowi odciąłem drogi ucieczki, ten przyparty do muru na pytanie o ryzyka odpowiedział, najwyraźniej szczerze:
„Ryzyka? Jakie ryzyka. U mnie nie ma ryzyka”. I już uratowany przez przepraszającą asystentkę umknął w siną, konferencyjną dal.
Inna migawka: w pewnej dużej instytucji finansowej, dobre lata 90-te rozmowa o ryzyku kredytowym, pytania o ocenę ryzyk, analizy trafiają w pustkę.
Oh, gdyby jeszcze dalej sięgnąć, to w początkach polskiej bankowości, gdybyście analizy wniosków kredytowych poczytali, można było się za głowę złapać, co tam naonczas można było znaleźć i zatwierdzić na stosownych komitetach. Kto widział, pamięta.
O ryzyku wtedy za wiele się nie mówiło, ale trudno się dziwić, bo rodzima bankowość choć szybko się uczyła, to przecież startowała „od nowa” i organizacyjnie i z know-how.
I niewątpliwie poczyniła w wiedzy o ryzyku postępy gigantyczne i epokowe, choć…gdy pomyśleć o ryzyku walutowym i sławnych „frankowiczach”, to można by się zastanowić, czy aby na pewno wówczas zarządy banków o ryzyku słyszały; choć to oczywiście temat rzeka.
Innym przykładem bez-ryzyka są kredyty zwane kupieckimi. Jakkolwiek nie brakuje tu coraz większego zrozumienia, że kredyt w handlu, to także kredyt, od bankowego o tyle może się różniący, że zwykle niezabezpieczony, udzielony bez analizy kredytowej no i zwykle bez procentu. Także, znajomi eksperci, którzy wiedzę o ryzykach kredytowych-niebankowych niosą pod strzechy, potwierdzają, że choć to wiedza „prosta jak drut”, to do powszechnej, biznesowej świadomości przebija się powoli i wielu przedsiębiorców wciąż myśli, że ryzyka (kredytowego) w klasycznej „fakturce” płatnej za dni 21 po prostu nie ma.
Tu nasuwa nam się taka obserwacja, że wspomniane nie-istnienie ryzyka, dotyczy nie tylko sfery niefinansowej, ale może nawet dnosi się do finansowej w szczególności. Weźmy kolejny, ulubiony przykład: gwarancje (bankowe).
Instrument to powszechnie wykorzystywany przez wiele przedsiębiorstw, niezbędny w przetargach, a w budowlance rzecz oczywista. I żeby podać przykład nieco bardziej egzotyczny dla Czytelnika z interioru, gwarancja jest w takiej produkcji stoczniowej (czy off-shorowej) absolutnie niezbędna. Bo nowych statków, czy okrętów (te są z armatką) żadna stocznia nie buduje z własnych pieniędzy, skoro to biznes w większości mało rentowny, a statek to urządzenie skomplikowane i co najmniej drogie. Są tu więc gwarancje zaliczek (advance payment guarantees) i skomplikowane struktury finansowania, ale o ryzyku wszyscy mówią głośno i dobitnie.
Stąd i niezbyt radosne perspektywy znacznej części rodzimego przemysłu stoczniowego, o sławnym programie „Batory” nie wspominając.
Z gwarancjami jest o tyle ciekawa sprawa, że żadnego (oprócz prowizji „za udzielenie”) przepływu gotówki tu nie ma. Do czasu. Bo zobowiązanie to ze swej natury warunkowe i pozabilansowe może się bardzo szybko zmienić w bezwarunkowe i bilansowe, gdy się ryzyko zmaterializuje. Ale znowu, niejeden uważa, że tu ryzyka nie ma.
Stąd zdaje się świeże pomysły, żeby w tak zwanym „Nowym Ładzie” gwarantować hipoteczne starty życiowe młodym, bo to najwyraźniej dla pomysłodawców ryzyko niewielkie, a może i żadne, bo w budżetach (póki co) niewidoczne, a więc podejrzewamy dla pomysłodawców, niefinansowe.
A przecież takie pomysły już „ćwiczono”, choć nie u nas lecz w Ameryce, ale z opłakanym skutkiem.
Brzmią może i fajnie i szlachetnie dla niewprawnego ucha, ale czy poprzedziała je analiza ryzyka, co do tego nie mamy już akurat wątpliwości.
W poszukiwaniu (pozornie) nieistniejących ryzyk bardzo przydaje się historia, choć w tym wypadku tylko ekonomiczna. I tak, choć toczy się wciąż dyskusja, kto i dlaczego spowodował wielki kryzys finansowy w latach 2007-2009 wątpliwości nie ma nikt, że był on związany z kredytami hipotecznymi. A dalej tym tropem idąc związany był szlachetną (ale całkowicie nie-ryzykonomiczną) chęcią zapewnienia dachu nad głową wszystkim potrzebującym. W tym, sławnym kredytobiorcom NINJA (no income, no job, no assets). A tu, jak pogrzebać „w temacie” ważną rolę odegrały już nawet nie tyle gwarancje, co nawet powszechne przyjęcie za pewnik, że rząd USA będzie wspierał instytucje finansowe o fajnych skądinąd nazwach Fannie Mae I Freddie Mac.
W efekcie i w splocie wiele się potem wydarzyło i ryzyk zmaterializowało. Choć zapewne, na początku, wcale ich nie było.
Pliki cookie Aby zapewnić sprawne funkcjonowanie tego portalu, używamy pliki cookies („ciasteczka”). Jeśli nie wyrażasz na to zgody opuść portal.